Felietony 5 lis 2017 | Redaktor

W ramach tegorocznego Dziedzińca Dialogu, czyli polskiej próby zrealizowania idei zaproponowanej przez Benedykta XVI, a nazwanej przez niego Dziedzińcem Pogan, zostałem zaproszony do dyskusji na temat relacji polskiego państwa, Kościoła i Unii Europejskiej.

      

Tomasz Rowiński,

publicysta, redaktor kwartalnika „Christianitas”

Benedykt XVI nie przypadkowo nawiązywał w tej inicjatywie do „progów” Świątyni Jerozolimskiej. Chodziło mu bowiem o to – co potwierdził w liście napisanym z okazji tegorocznej edycji Dziedzińca – by debaty i spotkania odbywały się niejako w cieniu Świątyni. To znaczy, by dziedziniec był dla szukających być może „Boga nieznanego” okazją do zbliżenia się do Boga prawdziwego. Świątynią oczywiście jest w tym przypadku Kościół, będący także instytucją nadprzyrodzoną i przechowującą depozyt prawdy.

Dziedziniec Dialogu już poprzez modyfikację nazwy odstaje nieco od zaproponowanej zasady i sprowadza Dziedziniec do zwykłego poziomu debat publicznych, które streszczają się w takich formułach, jak: „O roli Kościoła…” w tym czy innym obszarze życia. Trudno czasem zrozumieć, w jaki sposób ma w takiej formule dochodzić do przyciągania szlachetnych pogan do chrześcijaństwa, pokazywania jego autonomicznej i uniwersalnej racjonalności zawartej w tradycji. W tradycji, która nie jest tylko zespołem odruchowych zwyczajów i nawyków, a sposobem życia cały czas aktualizowanym przez określone zasady i wydarzenia z dziejów zbawienia. W propozycji Benedykta XVI – jak mi się zdaje – przy właściwie całkowitej otwartości na sposoby realizacji Dziedzińca – najważniejsza była intencja odsłonięcia tych dóbr. Czy ktoś jeszcze odnosi się do reguł nakreślonych przez papieża? Trudno to dostrzec.

Zbyt często „dialog” rozumie się w sposób konwencjonalny, czyli jako równoległe, niekonkluzywne wyrażanie narracji o nikłym nasączeniu racjonalnym przekonywaniem. Staje się swoistym rytuałem potwierdzającym sens liberalnego społeczeństwa, Iiberalnego sposobu przeżywania i odtwarzania kryzysu rozumu. Z tego wynika także poczucie, że „dialog” na poziomie emocjonalnym jest raczej wspólnym błądzeniem niż poszukiwaniem, a na poziomie praktycznym – regulatorem liberalnej etykiety, regulatorem tego, co właściwe, co można powiedzieć w ramach tożsamości. To powszechne zwątpienie w rozum, które jest pewnego rodzaju paradoksem w cywilizacji przekonanej, że jest najbardziej rozumną ze wszystkich cywilizacji w historii, ma swoje konsekwencje. Racje stojące za sposobami życia, za tożsamościami, są traktowane jako głęboko nieracjonalne w tym sensie, że nie podlegają żadnej konwersji poza niewytłumaczalnym zwrotem egzaltowanego „ja” będącym efektem jego wolności.

To prawdopodobne spostrzerzenie na temat reguł kultury liberalnej tym bardziej zwraca naszą uwagę ku „dialogowi”, „debacie” jako sposobowi określania granic pojawiających się „publicznie” reprezentacji tożsamości. Ponieważ deklaratywnie kultura liberalna – a szerzej nowoczesna – jest antyrytualistyczna, co współgra z jej mechanizmem wykluczania innych od własnej struktur racjonalności, czyli np. tradycji religii katolickiej – nieustannie poszukuje ona sposobów kontroli tego-co-jest-mówione. Mechanizmem wspomagającym tę regulację jest deklarowane pozytywne wartościowanie obecności w sferze publicznej wszystkich głosów, które nie zostały z niej jeszcze wykluczone. Ujawnianie się reprezentacji (opinii) radykalnych jest więc nie dysfunkcją, ale funkcją systemu pozwalającą na jego regulację.

Oczywiście ten model powinien być o wiele bardziej skomplikowany, ponieważ nowoczesność jest znacznie bardziej złożona, a i sama kultura liberalna przeżywa kryzys niestabilności swojego systemu komunikacyjnego. Chodzi jednak o to, że formuła „dziedzińca dialogu” zastępującego „dziedziniec świątynny”, poprzez który pobożni poganie mogli zbliżać się do Boga prawdziwego, bardziej otwiera uczestników dyskusji na możliwość „liberalnej konwersji” przez publiczne wyciszanie u dyskutantów tych wątków chrześcijańskiej prawdy, która nie mieści się w liberalnej etykiecie, niż na rozpoznanie Pana.

Nie miejmy też złudzeń – to co „wyciszone” jest bardzo dobrze „słyszalne”, ponieważ określa granice wspólnoty politycznej, pozwala też określić stopień zaadaptowania Kościoła do systemu liberalnego.

 

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor