Felietony 4 sty 2018 | Redaktor
Komedia omyłek, tragedia słuszności [FELIETON JAROSŁAWA JAKUBOWSKIEGO]

Jarosław Jakubowski / materiały prywatne

Dzień po tym, jak rajcy rządzącej Bydgoszczą wiadomej koalicji dali upust swemu przywiązaniu do idei planu 6-letniego i przodownictwa pracy, towarzyska śmietanka miasta zasiadła na widowni nobliwego Teatru Polskiego, by skonsumować najnowszy jego produkt – „Komedię omyłek”.

Sztuka wielkiego Sir Williama w reżyserii bliżej nieznanego Francuza miała być zapewne lekkim, łatwym i przyjemnym akcentem na zakończenie pełnego trudów 2017 roku. Ot, taka sylwestrowa teatralna zabawa. Im dłużej jednak zapadałem się w niewygodnym fotelu, tym bardziej byłem przekonany, że znacznie lepszą „Komedię omyłek” odegrali dzień wcześniej bydgoscy radni.

Cały, trwający dłużej niż kolubryny Lupy spektakl, miał klasyczną konstrukcję dramaturgiczną. Skoro na początku zawieszono na scenie strzelbę w postaci dodatkowych punktów porządku obrad odnoszących się do ulicznego nazewnictwa, wiadomym było, że w ostatnim akcie strzelba musi wypalić. I rzecz jasna wypaliła. Rola sprawozdawcy uchwał na cześć dokonań epoki stalinowskiej, a więc rola posłańca, kogoś w rodzaju Rosencrantza (względnie Guildensterna) przypadła radnemu znanemu z tego, że jest kompletnie nieznany. To dobry wybór reżysera, ktokolwiek nim był. Taki anonimowy miś postawiony przed widownią pozwala bardziej skupić się na problematyce. Przy okazji będzie jak prawdziwy niedźwiedź bronił zleconych mu zadań, bo każdy pluszowy miś marzy, by choć na chwilę być prawdziwym drapieżnikiem.

A potem, potem Drodzy Państwo wypadki potoczyły się wartko, jak to w komedii slapstickowej, racje antagonistów ścierały się w pojedynkach nasyconych patosem, ale i humorem, poczucie groteski szło o lepsze z poczuciem honoru. Komedia omyłek chwilami stawała się tragedią słuszności, gdy ludzie o zdrowych zmysłach (a byli też tacy wśród uczestników i widzów tych wypadków) zastanawiali się, skąd pomysł, że przodownicy pracy i plan 6-letni są właściwszymi patronami niż Bernard Śliwiński i Lech Kaczyński. Jako że wiedza historyczna i zasady logiki nie mogły być tu źródłem, należy przyjąć, że w grę wkroczyły inne czynniki, takie jak: cynizm, pragnienie zemsty, pogarda, nienawiść. Królestwo ludzkich emocji jest dziedziną na co dzień niedocenianą. Zwykliśmy odbierać różnorakie wydarzenia przez pryzmat rozumu. Chwalebne to i świadczące o przywiązaniu do starego zakonu przyzwyczajenie, jednakże często mylące. Chociażby miniony rok dał wiele przykładów tego, że nie rozum, lecz emocje leżały u podstaw tego czy innego uczynku.

Wracając na widownię nobliwego Teatru Polskiego, z niejaką Schadenfreude odebrałem ciężkie westchnięcia co niektórych zwolenników teatru postnowoczesnego. Poprzednia dyrektura sceny tak daleko poszła w toporną lewacką publicystykę, że musiało dojść do reakcji. Reakcji w postaci powrotu teatru mieszczańskiego, archaicznego, ale i goniącego za nowinkami, po gombrowiczowsku pierwszorzędnego w swej drugorzędności. Jak mało co oddającego istotę bydgoskości.

Tak oto komedia omyłek z ratusza i ta z teatru złożyły się w jedną całość. Aktorzy zeszli ze sceny, zdjęli kostiumy i zmyli makijaż przed lustrami. Co albo kogo w nich zobaczyli? Mam nadzieję, że postacie dramatu odgrywanego od wieków i że nikomu nie postało w głowie, że udało mu się dopisać coś swojego. Wszystkie role od dawna napisane i rozdane. I te dla pluszaków, i te dla prawdziwych niedźwiedzi. A ostatecznym sędzią będzie Historia.

Mój znajomy często kończy swoje facebookowe wpisy westchnieniem: „I tylko Bydgoszczy żal!”. A mnie jakoś nie żal. I zakończę cytatem z innego wielkiego klasyka sceny, Moliera: „Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało!”.

Jarosław Jakubowski

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor