Felietony 16 gru 2018 | Redaktor

Mam przyjaciela, którego specjalnością jest załamywanie rąk nad upadkiem kultury i cywilizacji.

     

Jarosław Jakubowski

pisarz, poeta, dziennikarz

Ten poeta liryczny zdał mi ostatnio relację z jednego ze swoich wojaży po kraju. Miasto X – na wieczorze autorskim 15 osób, Y – 14 osób, Z – znowu 15. Nie chciało być więcej, mimo że czytaniu wierszy towarzyszyła muzyka grana na żywo. Inny literacki obieżyświat opowiedział z kolei taką historię: „Miałem spotkanie poświęcone mojej książce o pewnym zmarłym poecie. Po wieczorze podeszła do mnie starsza pani, która stwierdziła, że szła na spotkanie z duszą na ramieniu, ponieważ bała się, że znowu będą czytane jakieś wiersze. Ale spotkało ją miłe rozczarowanie, bo ja tylko mówiłem o poecie”. 

Mój przyjaciel twierdzi, że w ostatnich latach nastąpiło jakieś „tąpnięcie” na linii poeta-odbiorca poezji. Wieczorki literackie świecą pustkami, już nawet koledzy poeci niechętnie na nie chodzą. Zdaniem mojego rozmówcy przyczyną może być to, że kierownicy bibliotek i domów kultury przyzwyczaili publikę do literackiej chały, czyli grafomanii, reklamowanej jako literatura najwyższej próby. Wystarczy mieć w okolicy kogoś, kto wydał tomik, zaprosić go na spotkanie i kolejny „projekt” odfajkowany. Nie zgadzam się z tym, bo syndromu 15 osób na widowni doświadczałem na wieczorach z udziałem niekwestionowanych gwiazd polskiej poezji współczesnej, gdy jeszcze takie wieczory prowadziłem. Myślę, że nie o upadku można tu mówić, ale o normalności, czyli sytuacji, gdzie poezja jest niszą nisz, interesującą promil społeczeństwa. Nie bądźmy naiwni, że jakiekolwiek programy promocji czytelnictwa to zmienią. 

Inna sprawa, że tak zwany ogólny poziom kultury w ciągu ostatnich – powiedzmy – trzydziestu lat poszedł w dół. W dół wypełniony ofertą rozrywki lekkiej, łatwej i przyjemnej. Najlepiej przekonać się o tym w galerii handlowej, na przykład przed południem w dzień powszedni. Ludu tyle, jakby to był weekend. Pierwsze spostrzeżenie: dlaczego oni wszyscy nie w pracy? (no dobrze, ja też nie, ale przecież ja jestem wyjątkowy). Drugie: lud, owszem, kupuje, ale przede wszystkim zażywa lekkostrawnej rozrywki. Po czym wraca do domu i odpala telewizor, gdzie króluje sformatowane papu. Klasyk wiedział, że „ciemny lud to kupi”. Nie wchodząc w analizę przyczyn takiego stanu rzeczy, musimy stwierdzić, że na tym tle uprawianie poezji czy w ogóle sztuki wysokiej jest zajęciem absurdalnym. Czy debiutujący dziś twórca muzyki nowoczesnej za kilkadziesiąt lat osiągnie pozycję, jaką dziś ma Krzysztof Penderecki? Śmiem wątpić, ponieważ nie istnieje już swoista ekosfera, przestrzeń wzrostu, zapewniająca takiemu artyście prestiż i poważanie, o szerokiej popularności nie mówiąc. Czyli taki mały dzisiejszy Penderecki za pół wieku raczej sobie pozostanie znanym niewielkiej grupce znawców i wyznawców nieszkodliwym wariatem. 

A przecież naturalnym przymiotem każdego człowieka, a artysty w szczególności, jest potrzeba akceptacji, nagrody. Tworzenie czegokolwiek ze świadomością, że żadnej nagrody nie będzie, jest, trzeba przyznać, heroizmem najczystszej wody. Nie wymagam od innych heroizmu. Nie wymagam go nawet od siebie. „Któż mówi o zwycięstwie? Przetrwać, ot i wszystko” – lubię sobie powtarzać ten sparafrazowany cytacik z Rilkego za każdym razem, gdy zakłuje mnie urażona ambicja. Przetrwać to jednak całkiem dużo, a jakby się głębiej zastanowić, to nawet ogromnie dużo. Przetrwać z tym, co się kocha, w co się wierzy i co się robi, mimo wszystko i mimo niczego, które czeka na końcu.

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor