Felietony 24 lis 2018 | Redaktor

Chcę zwrócić uwagę na powszechny (nomen omen) zwyczaj. Zwyczaj mający często na celu zamaskowanie miałkości artystycznej samego przedsięwzięcia.

     

Jarosław Jakubowski

pisarz, poeta, dziennikarz

„Interesuje nas zarządzanie afektem w symbolicznej i ponadjednostkowej sferze: kto jest strażnikiem wyrażania gniewu? W jaki sposób się go tłamsi oraz w jakim stopniu można świadomie nim dysponować? Zdecydowanie nie przypisując a priori gniewu mężczyznom, chcemy przyjrzeć się samej męskości – jak jest wytwarzana i odmieniana poprzez obowiązujące, chciane lub nie, wzorce oraz fantazje i sentymenty na jej temat. Fantazja o byciu mężczyzną, o byciu chłopcem, sentyment o chłopcu uwięzionym w mężczyźnie i mężczyźnie w chłopcu” – to cytat wyjęty z zapowiedzi spektaklu „Gniew” w warszawskim Teatrze Powszechnym. Spektakl miał już premierę, nie widziałem go, ale nie piszę recenzji, tylko zastanawiam się nad poetyką, którą posługują się dziś ludzie teatru. Poetyką z pogranicza psychologii, psychiatrii, seksuologii… długo by wymieniać. Programy dodawane do spektakli są dziś często bardzo obszerne, obudowane wypowiedziami specjalistów różnych dziedzin, cytatami z książek, które stawia się zwykle na regałach dalekich od kategorii „teatr”. Mało tego, całą tę otoczkę zwykło się traktować jako nieodłączną część samego spektaklu, który niekoniecznie musi być elementem najważniejszym. 

Ktoś powie o tej zapowiedzi: bełkot. Kto inny: współczesny teatr musi nadążać za zdobyczami „gender” (na niektórych uniwersytetach to już dyscyplina naukowa). Rozumiem, że widz dla lepszego zrozumienia intencji twórców spektaklu powinien dostać „ściągę”, ale trzymając grubaśne tomiszcze z wyjaśnieniami, o czym to jest, czuję się jak uczniak, którego oświecony/ona Pan/Pani Reżyser/ka naprowadza na właściwy – jego/jej zdaniem – tok rozumowania. Potem zaczyna się spektakl właściwy i… zaczynam rozumieć, skąd to całe ideologiczne otorbienie, te przeintelektualizowane omułki obrastające kadłubek przedstawienia. Powtarzam, wspomnianego „Gniewu” nie widziałem i nie wypowiadam się na jego temat, chcę tylko zwrócić uwagę na powszechny (nomen omen) zwyczaj. Zwyczaj mający często na celu zamaskowanie miałkości artystycznej samego przedsięwzięcia. Nie jestem pewien zresztą, czy problem „zarządzania afektem” oraz „wytwarzania męskości” jest na tyle dla mnie istotny, bym poświęcił mu te półtorej godziny życia. Nie wątpię, że taka reklama przyciągnie do teatru kogoś zainteresowanego tematyką. Zastanawiam się tylko, czy podając dzieło sceniczne (to, co widzi i słyszy odbiorca) jako część większego „projektu”, twórca nie szuka alibi dla własnej niemożności, niemocy, nieumiejętności? Czy nie uczciwiej byłoby poprzestać na samym spektaklu, poddać go ocenie wyłącznie estetycznej?

Podobnie rzecz się ma z innymi wytworami kultury. Namolne komentatorstwo zabija całą radość obcowania z dziełem sztuki (jeśli takowe dzieło ma miejsce). Bataliony doktorów, docentów i profesorów dziedzin wszelakich zagłuszają wymowę samego artefaktu, przeszkadzają mi w rozmowie z twórcą. Wszystko kojarzy się z wszystkim, nic nie jest takie, jakim się wydaje, świat należy zredefiniować i najlepiej stworzyć na nowo – taki wniosek nasuwa się z tych wszystkich „projektów” i „zadań”. Nie da się, nie używając do tego ideologii, a te jak wiadomo gryzą się ze sztuką. Zmęczony natrętnym dydaktyzmem, mam ochotę zawołać za Gombrowiczem: „Dajcie mi człowieka!”. 

Jak czytam dalej w zapowiedzi spektaklu, „zadanie zostało zrealizowane dzięki wsparciu finansowemu miasta stołecznego Warszawy w ramach Zintegrowanego Programu Rewitalizacji m.st. Warszawy do 2022 roku”. Gombrowicz, gdyby żył, to chyba by umarł. Ze śmiechu.

Jarosław Jakubowski 

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor