Ludzie 30 cze 2018 | Marta Kocoń
Razem na scenie i w życiu. Jubileusz solistów opery

– Kiedyś jeszcze i w domu żyliśmy pracą. Teraz staramy się odizolować od tego, odpocząć – mówią Małgorzata i Janusz Ratajczakowie/fot. Anna Kopeć

– Kiedy zaczyna się rywalizacja na scenie, rozpada się małżeństwo. My zawsze staraliśmy się grać do jednej bramki – mówią Małgorzata i Janusz Ratajczakowie, soliści Opery Nova. W czerwcu świętowali 30-lecie pracy w Bydgoszczy.

Medale za wiek historii

Ludzie 15 lut 11:58

Dwustu lat!

Ludzie 31 sty 11:19

Ludzie z „branży” są zgodni – tak długi staż na jednej scenie to nie lada wyczyn. – Operowych małżeńskich duetów – w życiu prywatnym i zawodowym – jest w Polsce kilka, ale prześpiewanie 30 lat w jednym teatrze udało się tylko państwu Ratajczakom w Bydgoszczy – zdradza Ewa Chałat z Działu Promocji Opery Nova. 

Jubileusz soliści uczcili 9 czerwca operetką „Zemsta nietoperza” Johanna Straussa. W tym samym spektaklu wystąpili także... ich syn i synowa – kolejne śpiewacze małżeństwo w rodzinie. 

Zaczęło się od chóru 

Małgorzata i Janusz Ratajczakowie razem na scenie śpiewają już od 30 lat, jako małżeństwo nieco krócej – od 27. – Za trzy lata zatem kolejny benefis – śmieje się Janusz Ratajczak. Z żoną znają się jednak znacznie dłużej. – Pochodzimy z jednego miasta, ze Szczecinka. Razem śpiewaliśmy w chórze kościelnym, „De Profundis”, prowadzonym przez Irenę Maculewicz-Żejmo – opowiada. Dyrygentka, emerytowana śpiewaczka operowa, spośród chórzystów wyłoniła tych bardziej uzdolnionych i dodatkowo z nimi pracowała. – Kilka osób z chóru poszło na studia wokalne, między innymi my. Studia skończyliśmy u niej, bo prowadziła nas jeszcze kilka lat później, tu na Akademii Muzycznej w Bydgoszczy – wspominają śpiewacy. 

Każde z nich kształciło się dalej, ale od 1988 roku oboje pracowali już jako soliści bydgoskiej opery. Nieraz można było zobaczyć ich w tym samym spektaklu – w najróżniejszych relacjach. – W „Trubadurze” Małgosia była moją matką, w „Baronie cygańskim” i „Manru” – teściową, w „Strasznym dworze” – swatką – wylicza Janusz Ratajczak. Zdarzały się też występy w roli zakochanych, ale nie zawsze z happy endem... – W „Carmen” byliśmy parą, i zabiłem ją na koniec – przyznaje z zimną krwią. Na szczęście mniej dramatycznie kończyły się ich historie miłosne w „Wesołej wdówce”, „Carewiczu” czy „Nabucco”. 

Gol dla Ratajczaków 

Wspólny czas w teatrze i wspólny czas w domu... Nie wszystkie operowe pary wyszły zwycięsko z tej próby. – Znamy małżeństwa, które rozpadły się, kiedy zaczęła się rywalizacja na scenie – mówią Ratajczakowie. Sami jednak uniknęli tej pułapki. 

– Staraliśmy się traktować to jako normalny zawód, pracę. Nie chcieliśmy, żeby ona była na pierwszym miejscu – wyjaśnia Janusz Ratajczak. – Zawsze staraliśmy się wspierać nawzajem, grać do jednej bramki, a nie do dwóch – dodaje pani Małgorzata. – Cieszyliśmy się swoimi sukcesami. Kiedy coś udało się mężowi albo mnie, był to nasz wspólny sukces. – Mamy to samo nazwisko, więc szedł na wspólne konto – śmieją się. 

Teraz wspólnie na scenie czasu spędzają mniej niż kiedyś, próba czy spektakl to dla nich okazja, by się spotkać. Kilka dni w tygodniu spędzają bowiem oddzielnie, każde na swojej uczelni. – Już od dziewięciu lat raz na tydzień wyjeżdżamy, od poniedziałku do środy mamy zajęcia – relacjonuje Janusz Ratajczak. Pani Małgorzata wykłada na Akademii Muzycznej w Krakowie, pan Janusz – w Łodzi. Czwartki i piątki to zazwyczaj czas na próby, a weekendy – na spektakle. Mimo natłoku obowiązków, teraz do pracy mają większy dystans niż na dawniej.

 – Kiedyś jeszcze i w domu żyliśmy pracą. Teraz staramy się odizolować od tego, odpocząć – mówią. Zaznaczają jednak, że pasja nadal im towarzyszy. – W naszym przypadku jest to praca z powołania. To wielki sukces i przyjemność robić to, co się kocha – mówi Małgorzata Ratajczak. – Ale nie można żyć tylko sztuką i miłością. Trzeba żyć – po prostu, a pracę traktować jako środki do życia, ale wykonywać ją sumiennie – zaznacza jej mąż. W postawieniu granicy między pracą a życiem prywatnym pomogło im przyjście na świat synów. 

„Traviata” na dobranoc 

Zapytani, czy zachęcali ich do wyboru „rodzinnej profesji”, stanowczo zaprzeczają. – Synowie zawsze byli chowani z dala od opery, nie byli dziećmi teatru – mówią. Muzyka okazała się jednak dla młodych rodziców bardzo pomocna. – Od momentu, kiedy przynieśliśmy ich ze szpitala, po wieczornym karmieniu włączaliśmy I akt „Traviaty” na magnetofonie – wspomina Janusz Ratajczak. – Zasypianie było jak złoto – śmieje się pani Małgorzata. 

Chłopcy, kiedy podrośli, wzięli muzyczne sprawy w swoje ręce. – Mając 10–12 lat, przed premierą „Toski”, dowiedzieli się, że potrzebny jest chórek ministrantów-dzieci i zdecydowali, że chcą w nim śpiewać. Sami znaleźli kontakt do Pałacu Młodzieży – opowiadają. – Nasz syn Dawid to urodzony „dyrektor-organizator”, sam się tym wszystkim zajął. Wtedy u drugiego – zaczęło się... – mówi Janusz Ratajczak. – Kiedy usłyszał tę muzykę, zakochał się w operze. 

Choć obaj „na wszelki wypadek” ukończyli szkołę muzyczną, młodszy (o całe trzy minuty) syn został informatykiem. – Ma dobry głos, ale „na szczęście” nie chciał śpiewać zawodowo – uśmiecha się Janusz Ratajczak. Starszy, Łukasz, przeciwnie – już dwa lata przed maturą ogłosił, że chce iść w ślady rodziców. – Trzeba było zacząć z nim pracować. Głosu jeszcze wtedy było niewiele, nie miał go z natury. Tę pracę kontynuujemy do dzisiaj – wyjaśnia pan Janusz. – Jest dobry aktorsko, scena go lubi, on lubi scenę, mamy nadzieję... – .... że będzie miał dużo pokory – dopowiada pani Małgorzata. Oboje podkreślają, że ta w życiu artystów jest konieczna – nie można od razu rzucać się na głęboką wodę. – Pomalutku, małymi krokami. Zawsze mówimy, że głos musi wystarczyć na całe życie – zaznaczają.

Operowa rodzina 

Łukasz Ratajczak nie tylko pokochał operę, ale i dzięki niej znalazł miłość. Razem z żoną Hanną Okońską-Ratajczak tworzą drugie operowe pokolenie w rodzinie. 

– Powielają naszą rolę, ale nie będą powielać naszych błędów – ma nadzieję Janusz Ratajczak. Ostrzega, że trzeba mierzyć siły na zamiary. – W tym zawodzie trzeba umieć mówić „nie”, szczególnie na początku – podkreśla. – Znamy ludzi, którzy już na studiach zostali puszczeni na szerokie wody, śpiewali wielkie partie... To trwało dwa–trzy lata – i koniec, nie ma ich na scenie – opowiadają.

Syn i synowa, choć mogą liczyć na wsparcie rodziców, to na taryfę ulgową – już niekoniecznie. – Wiedzą, że zawsze oceniamy ich szczerze. Jeśli poszło źle, nigdy nie powiemy, że było dobrze ani na odwrót – mówi pani Małgorzata. Ratajczakowie przede wszystkim jednak podpowiadają, jak uniknąć pułapek świata teatru, jak się w nim poruszać.

 – Oboje to kochają. Zależy nam, żeby mogli z tego czerpać przyjemność, żeby niosła ich pasja, którą w sobie mają – mówią. Doskonale wiedzą jednak, że trudności się pojawią. – Choć to piękny, to na pewno niełatwy zawód – wyjaśnia Małgorzata Ratajczak.

Do cieni pracy na scenie należy na pewno odwrócenie kalendarza. – Kiedy wszyscy odpoczywają, my pracujemy. Karnawał, sylwester – ludzie się bawią, a my jesteśmy w pracy. „Nie mogę tego, nie mogę tamtego, bo jutro śpiewam...” – uśmiechają się. 

Czasami w tygodniu – jeśli nie ma prób – są dni wolne. Bywa jednak, że pracuje się siedem dni w tygodniu. – W tym roku w karnawale oprócz zajęć miałem pięć spektakli w tygodniu – każdy w innym mieście. Modliłem się, żeby tylko nie było śnieżyc, żeby autostrady były przejezdne – relacjonuje Janusz Ratajczak. 

Na razie Ratajczakowie nie myślą jednak o zwolnieniu tempa. – Trzeba śpiewać, póki chcą nas słuchać – śmieją się. – Póki są siły i zdrowie, cieszymy się, że możemy być czynni, że jesteśmy potrzebni – mówią. 

Ale nie ukrywają, że tęsknią już za letnim odpoczynkiem... także od muzyki. 

– W czasie studiów nie opuściłem żadnego przedstawienia w operze, miałem bardzo bogatą płytotekę, ale teraz wygląda to inaczej – opowiada Janusz Ratajczak. – Potrzebujemy ciszy. Dlatego w wakacje leżymy obok siebie na plaży, milczymy, i to wystarczy – tłumaczy pani Małgorzata. – Nic oprócz szumu fal – wtóruje jej mąż. 

Sceniczna zemsta 

Dlaczego na jubileusz wybrali „Zemstę nietoperza”? – Aktualnie razem gramy też w „Manru”, ale nie chcieliśmy takiego pompatycznego spektaklu. Zależało nam, żeby ci, którzy przyjadą na jubileusz, po prostu dobrze się bawili – wyjaśnia Małgorzata Ratajczak. Poprzedni jubileusz, 25-lecie, także uczcili operetką – „Baronem cygańskim”. – Za to na 50-lecie wybierzemy coś smutnego – śmieje się Janusz Ratajczak. 

Atmosfera jubileuszu była bardzo rodzinna – w spektaklu zagrali bowiem także Łukasz Ratajczak z żoną. – Ukłon w stronę naszego dyrektora, który zrobił przesłuchanie. Chcieliśmy, żeby wszystko było jak należy, bez forów tylko dlatego, że to nasze dzieci – zaznacza Małgorzata Ratajczak. 

Choć jubileuszowy spektakl odbył się 9 czerwca, właściwa rocznica pracy minęła już kilka miesięcy temu. – Tak naprawdę cały rok obchodzimy jubileusz. Kończymy 30. wspólny sezon – wyjaśnia Janusz Ratajczak. 

Oboje podkreślają, że radosna atmosfera ich święta była także zasługą widzów. – Organizacja bydgoskiej publiczności jest naprawdę wspaniała – mówią.

 

Małgorzata Ratajczak 

W 1989 r. ukończyła Wydział Wokalno-Aktorski Akademii Muzycznej w Bydgoszczy w klasie Ireny Maculewicz-Żejmo. Od roku 1988 jest solistką Opery Nova w Bydgoszczy, współpracuje również z innymi teatrami operowymi w kraju. Już w roku 1984 została laureatką I nagrody w konkursie im. S. Moniuszki w Kudowie-Zdroju, a później licznych innych polskich i zagranicznych konkursów operowych. Na przełomie grudnia i stycznia 2006/2007 oraz 2007/2008 roku odbyła wielkie tournée po Austrii, Szwajcarii i Niemczech z programami operowymi. W maju 2013 r. otrzymała Medal „Zasłużony dla Kultury Polskiej” przyznany przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. W repertuarze posiada partie operowe, operetkowe, musicalowe. Prowadzi działalność pedagogiczną – wykłada na Wydziale Wokalno-Aktorskim Akademii Muzycznej w Krakowie. 

Janusz Ratajczak

 Jeszcze przed studiami, w 1983 r., wygrał Ogólnopolski Konkurs im. Stanisława Moniuszki w Kudowie-Zdroju. Ukończył Akademię Muzyczną im. F. Nowowiejskiego w Bydgoszczy w klasie śpiewu prof. Ireny Maculewicz-Żejmo. Na V roku studiów zadebiutował rolą Franka w premierowym przedstawieniu opery „Flis” Moniuszki wystawianym przez bydgoską operę. Od 1 września 1988 r. jest solistą Opery Nova. Zaśpiewał ponad 1400 spektakli. W repertuarze ma ok. 50 ról scenicznych, z tego 35 – pierwszoplanowych. Od lat prowadzi działalność pedagogiczną, obecnie wykłada na Wydziale Wokalno-Aktorskim Akademii Muzycznej w Łodzi. W 2013 r. otrzymał z rąk Prezydenta RP tytuł profesora.  

Marta Kocoń

Marta Kocoń Autor

Sekretarz Redakcji