Opinie 25 cze 2017 | Michał Jędryka
Handel w niedzielę:

Sytuacja Polski, w której od ćwierćwiecza ustalił się standard pozwalający na niedzielną pracę wszystkich placówek handlowych, nie jest normalna. Staliśmy się społeczeństwem pracy niewolniczej, które zostało pozbawione prawa do wypoczynku

 

 

Światło dzienne ujrzał nowy projekt uregulowania sprawy handlu w niedzielę. Miałoby to być rozwiązanie kompromisowe, polegające na tym, że sklepy mogłyby w niedzielę pracować, ale tylko na jedną zmianę. W  efekcie musiałyby zostać zamknięte około godziny 13.00–14.00. Wyjątek dotyczyłby aptek i stacji benzynowych.

Są takie sprawy, w których kompromisy oznaczają całkowitą przegraną. Niestety, mamy tu do czynienia z taką właśnie sytuacją. Niektórych spraw nie da się stopniować. Jak mówi popularne powiedzenie: nie da się być trochę w ciąży.

Nie chcę przez to powiedzieć, że w sprawie niedzielnego handlu każdy kompromis jest wykluczony. Jeśli jednak decydujemy się na jakieś rozwiązania pośrednie, to trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, w imię czego przyjmujemy dany pomysł.

Zachód Europy nie pracuje

Zauważmy najpierw, że zakazy niedzielnego handlu nie są czymś nadzwyczajnym w prawodawstwie europejskim. Przeciwnie. Wydają się pewnym standardem obowiązującym przez wieki, a i obecnie dosyć bezwzględnie przestrzeganym, zarówno w Niemczech, jak i w Austrii. We Francji w zasadzie też zakupów w niedzielę nie zrobimy, poza największymi centrami turystycznymi, takimi jak Paryż, i tylko w tym zakresie niedawno zakaz ten został uchylony. Właśnie przykład francuski pokazuje, że możliwe jest zawarcie sensownych kompromisów. Być może rzeczywiście miejsca intensywnego ruchu turystycznego wymagałyby, przynajmniej w jakimś zakresie, istnienia niedzielnego handlu. Można by i w Polsce przyjąć, że wspomniane rozwiązanie pracy na jedną zmianę dotyczy – powiedzmy śródmieścia Warszawy i Krakowa, a może jeszcze w sezonie ośrodków takich jak Zakopane czy Ustka. Wolna niedziela jest też rygorystycznie przestrzegana w krajach anglosaskich, co wynika z tradycji purytańskiej. W niedzielę nie handluje się również w Norwegii, Szwajcarii i we Włoszech, gdzie w centrach turystycznych stosuje się podobne rozwiązania, jak we Francji.

Natomiast sytuacja Polski, w której od ćwierćwiecza ustalił się standard pozwalający na niedzielną pracę wszystkich placówek handlowych, niestety nie jest normalna. Staliśmy się swego rodzaju „Chinami Europy”, społeczeństwem pracy niewolniczej, które zostało pozbawione prawa do wypoczynku. Niestety, nowa propozycja niewiele w tym zakresie zmienia. Połowa dnia wolnego dla osoby pracującej w hipermarkecie, zwłaszcza dla kobiety, jest rozwiązaniem, które bardzo niewiele zmieni w jej życiu rodzinnym. Kodeks pracy przewiduje wprawdzie konieczność oddawania innego dnia w zamian za niedzielę, ale większość placówek handlowych potrafi skutecznie to ominąć, przede wszystkim w ten sposób, że nie zawiera umów o pracę.

Wprowadzony w 2007 r. zakaz pracy placówek handlowych w święta pokazał, że taka sytuacja jest możliwa i nic strasznego w społeczeństwie się nie stanie, jeśli w niedzielę nie będzie można udać się po zakupy. Wręcz przeciwnie. Zakaz taki byłby szansą na odrodzenie pewnej normalności w życiu społecznym. Bowiem centra handlowe czynne siedem dni w tygodniu, od rana do wieczora, spowodowały, że tam przeniosło się niemal całe pozazawodowe życie społeczne.

Galerie lobbują

Argumenty ekonomiczne mówiące o tym, ile straci gospodarka na zakazie niedzielnego handlu, zupełnie do mnie nie przemawiają. Zresztą słychać też głosy ekonomistów rozsądnych, którzy wskazują, że przecież większość towarów i usług, które byłyby kupione w niedzielę, zostaną kupione w inne dni, a więc obrót całkowity nie ulegnie wielkim zmianom. Choć rzeczywiście może się nieco zmienić jego struktura, a przede wszystkim część obrotu przenieść się do Internetu. Właśnie tego najbardziej obawiają się wielkie sieci handlowe, lobbujące przeciwko zakazowi niedzielnego handlu. Nie można jednak godzić się na to, by interes sieci handlowych dyktował prawa społeczne w Polsce.

Najważniejszą jednak sprawą, na którą oddziałuje niedzielny handel, jest pewna degeneracja życia rodzinnego. Wynika ona przede wszystkim z tego, że galerie handlowe kształtują nowy model spędzania czasu wolnego – czas ten jest niejako organizowany przez instytucje skupione w tych właśnie centrach, takie jak na przykład ośrodki fitness, miejsca zabawy dla dzieci, kino. Każdy znajdzie coś dla siebie, a celem głównym, wynikającym z samej konstrukcji tych obiektów, są oczywiście zakupy. Życie rodzinne wymaga natomiast spędzania czasu razem. Właśnie temu powinien służyć wspólny dzień wolny, w którym znaczna większość rodzin będzie miała czas dla siebie – czas na rozmowę, na wspólny wyjazd, na zwykły odpoczynek. Jest rzeczą oczywistą i przyjętą społecznie, że pewne dziedziny gospodarki funkcjonować w niedzielę muszą. Natomiast rozszerzanie przymusu pracy poza te dziedziny jest psuciem organizacji społeczeństwa.

Neutralność nie istnieje

Mówiąc o prawie do wolnej niedzieli, nie można nie wspomnieć o religijnym aspekcie tego zagadnienia. Dla chrześcijanina niedziela jest świętem, w którym nie powinien podejmować pracy zarobkowej, o ile nie jest to konieczne. Świętowanie niedzieli jest w społeczeństwie chrześcijańskim czymś naturalnym, a jednocześnie niezbędnym. Za czasów cesarza Dioklecjana (III w. po Chr.) grupa chrześcijan spotykała się potajemnie każdej niedzieli, by celebrować Mszę świętą. Były to czasy prześladowań. Urzędnicy cesarscy niszczyli kościoły, palili święte księgi, torturowali i zabijali chrześcijan.

Do więzienia w Kartaginie trafiła z tego powodu nieliczna grupa chrześcijan. Na pytanie, dlaczego złamali prawo i chcieli ryzykować z tego powodu własnym życiem, odpowiedzieli słynnym zdaniem: Sine dominica non possumus (Bez niedzieli nie możemy). Stąd potem stosowane w różnych sytuacjach owo non possumus używane, kiedy chce się wyrazić absolutną i bezkompromisową niezgodę na pewien stan rzeczy. Akta tego przewodu sądowego, znane jako Acta Saturnini, odczytane zostały na konferencji w Kartaginie w 411 roku zwołanej przez cesarza Flawiusza Honoriusza już w chrześcijańskim państwie rzymskim.

Można w tym kontekście zastanawiać się nad częstym zarzutem budowania tak zwanego państwa wyznaniowego. Jest to zarzut absurdalny, kierowany w stronę organizacji społeczeństwa, która przyznaje religii zakorzenionej w danym społeczeństwie należne miejsce, zgodnie z tradycją i historią. Absurdalność tego zarzutu można łatwo wykazać poprzez wskazanie, do czego prowadzi alternatywa. Alternatywa ta jest niczym innym, jak po prostu państwem ateistycznym, które przyjmuje jako fundament światopoglądowy całej organizacji życia społecznego ateizm. Jest tak dlatego, że nie da się – wbrew częstym sugestiom – ustalić fundamentu neutralnego światopoglądowo. Neutralność nie istnieje. Każda zasada życia państwowego odnosi się do jakiegoś światopoglądu. Jeśli mówimy, że w społeczeństwie musi obowiązywać zakaz kradzieży, to już odnosimy się do któregoś z nich. Neutralność możliwa byłaby tylko w świecie bezmyślnych zwierząt, bo człowiek nie jest w stanie wyrzec się tego, co stanowi o jego człowieczeństwie, a więc rozumu i myślenia, które zawsze prowadzi do pewnej refleksji światopoglądowej. Dlatego formułowanie zarzutów państwa wyznaniowego,jest po prostu próbą wypchnięcia z życia społecznego wszelkich śladów życia religijnego, w imię fałszywego dogmatu państwa ateistycznego. Jak funkcjonuje państwo ateistyczne, mogliśmy się przekonać przez 45 lat jego działania.

Dlatego społeczeństwo polskie ma prawo do wolnej niedzieli. W imię wielowiekowej tradycji trzeba sprzeciwiać się próbom narzucenia ideologii, jakoby to ateistyczna organizacja życia społecznego była uprzywilejowana. Można dyskutować, czy zasada demokracji, która mówi, że władza pochodzi od ludu, jest rzeczywiście zasadą właściwą. Niemniej jednak, jeśli aktualnie jest ona uznawana, to należy też zauważyć, że większość społeczeństwa odwołuje się w Polsce do chrześcijańskiej, a nie do innej tradycji. I choćby z tego powodu trzeba uszanować niedzielę.