Opinie 10 lut 2017 | Maciej Eckardt

Wigilia. Magiczny czas, zwłaszcza dla dzieci. Mama krzątająca się w kuchni, tata strojący choinkę, rodzeństwo odświętnie ubrane, dziadkowie promieniujący dumą na widok wnuków. Zapachy potraw, dźwięk kolęd.

      

Maciej Eckardt

Felietonista "Tygodnika Bydgoskiego"

Pierwsza gwiazdka. Wieczerza. Opłatek, życzenia, łzy i radość. Święty Mikołaj z prezentami. Kolędy. Wspomnienia. Prawdziwa wspólnota. Łańcuch pokoleń. Rodzina.

W tym czasie, w innym miejscu, też słychać dźwięk kolęd. Jest choinka, zapach potraw, prezenty, podniosły nastrój. Miejsce pełne dzieci. Czekają niecierpliwie na ten jedyny wieczór w roku. Od urodzenia przykute do łóżek, z poskręcanymi ciałkami, karmione sondą, przykryte kołderkami, nieruchome. Trawione bólem, nieodłącznym towarzyszem ich życia, na chwilę o nim zapominają.

Inne baraszkują na materacach. Mają więcej szczęścia. Mogą się poruszać, choćby na samych rączkach. Z zadziwiającą zręcznością wdrapują się, kurczowo łapiąc za szyję tego, kto się po nie schylił. Tuląc się, eksplodują całym swoim maleńkim jestestwem. Udowadniają, że są w stanie dać z siebie mnóstwo miłości i że nie są kłopotliwe.

Głodne kontaktu, z przejęciem opowiadają o wszystkim, co je dzisiaj spotkało. Chcą, by je zanieść do okna, z którego widać oświetloną choinkę stojącą na podwórku. Przytulają się, najpierw nieśmiało, a potem coraz mocniej i mocniej. Ich oczy skrzą się z radości, że ktoś poświęca im czas i uwagę, rozmawia z nimi, uśmiecha się do nich. Długo celebrują moment rozstania. Nie chcą schodzić z rąk. Inne, na wózkach, czekają niepewnie, czy do nich ktoś się schyli, pogłaszcze i porozmawia. Drżą ze szczęścia, gdy tak się stanie. Odwzajemniają się uśmiechem i radosnymi iskierkami w smutnych na co dzień oczach.

Z łóżeczek w sąsiedniej sali uważnie spoglądają maluchy. Nie są w stanie się poruszać. Mają niewyobrażalnie smutne oczy, którymi tęsknie spoglądają na inne dzieci. Chciałyby dołączyć do nich, na materace. Pogłaskane, odpowiadają ledwie wyczuwalnym drżeniem i ruchem oczu. Ich życie zamknięte jest w kleszczach totalnego bezruchu. Nie znają innego. Chcą niewiele – obecności i miłości.

Kilka pokoi dalej jest wyjątkowo smutno. Bez ruchu i świadomości, podłączone do aparatury, przeszywane ledwie widocznymi spazmami, leżą maluchy w stanach terminalnych. W dojmującej ciszy, jak to w przedsionku nieskończoności, tli się ich kruche życie. Tu nie wypowiada się słów. Są jedynie łzy cieknące po policzkach. Gdzieś w środku człowieka odbija się echem wielki krzyk – dlaczego? Tu życie nabiera zupełnie innej perspektywy, czuć tchnienie tajemnicy, której nie jesteśmy w stanie zrozumieć.

Dom z takimi dziećmi prowadzą siostry miłosierdzia. Miejsce, w którym przebywają maluchy, nazywają oddziałem Aniołków. Są do swoich Aniołków przywiązane miłością bezwarunkową, która nie zna zniecierpliwienia czy beznadziei. Mają w sobie wiele uśmiechu i entuzjazmu. Ich dzień zawsze zaczyna się i kończy wspólną modlitwą w klasztornej kaplicy. W nocy nastaje czas czuwania.

Kiedy zasiądziemy do wigilijnego stołu i zrzucimy z siebie całoroczne troski, kiedy spojrzymy na nasze uśmiechnięte dzieci, warto chwilę pomyśleć, że gdzieś tam, w Polsce, wylewają się właśnie pokłady niezwykłej miłości. Że są maluchy, którym do kruchego życia potrzeba dotyku dłoni, łagodnego tembru głosu i obecności. Że na inne życie nie mają szans, bo tak się złożyło. Że nigdy nie usiądą do wigilijnego stołu, bo los na zawsze przykuł ich do łóżek.

Dźwigają na swoich małych barkach wielki krzyż, większy, niż jesteśmy w stanie zrozumieć. Niepojęta tajemnica. Wigilia wśród nich to niezwykłe doświadczenie. Jak żadne inne. Zapadające w pamięć na całe życie.