Rodzina 12 lis 2017 | Redaktor
Czasem z miłości trzeba ukarać

„Pan od muzyki” to jeden z wielu sentymentalnych wyciskaczy łez. Nie zdradzę całej fabuły tym, którzy go nie oglądali, ale główny wątek polega na tym, że dyrektor szkoły dla trudnych chłopców nie może sobie z nimi poradzić, stosując surowy rygor i drakońskie kary. Pewnego dnia do ośrodka przyjeżdża niepozorny nauczyciel, tytułowy pan od muzyki, i zdobywa serca wychowanków dobrocią i… śpiewem.

Ot, jedna z pedagogicznych utopii, którą znakomicie się ogląda. Już widzę, jak w tym momencie entuzjaści pana od muzyki odrzucają gazetę. Utopia? To może Powęski chce być takim rygorystą jak dyrektor Rachin? Akcja – reakcja, tak?


Jeśli jednak zechce Czytelnik wysłuchać mnie do końca, może podzieli moje zdanie. Wychowawca musi być realistą. Opowieść, od której zacząłem, przedstawia sytuację, w której wychowankowie odpowiadają dobrem na dobro. To oczywiście rzecz wspaniała i jak najbardziej w wychowaniu pożądana. Więcej nawet – bez takiej odpowiedzi dobrem na dobro całe wychowanie nie ma sensu. Trzeba za wszelką cenę do takiej sytuacji dążyć.


Skrajności i środek


Nie wolno się jednak okłamywać. Zdarzają się i takie momenty, i to wcale nierzadko, że wychowanek, nawet otoczony wielką miłością, popełnia wykroczenie. Bywa, że jest to czyn przeciw swemu dobroczyńcy. Bywa też, że popełnia czyn obiektywnie zły, na który ze względu na przyszłe dobro wychowanka rodzic czy nauczyciel nie może mu pozwalać. (Dlaczego tak się dzieje, na to nie będę nawet próbował tu odpowiadać. W świecie istnieje tajemnica, tajemnica nieprawości, zwana po łacinie „misterium inquitatis”).


Co wtedy robić? Historia pedagogiki zna tak naprawdę trzy stanowiska w tej sprawie. Dwa skrajne i jedno rozsądne. Pierwsza skrajność to oczywiście postawa dyrektora Rachina, słusznie potępiona w owym filmie, a polegająca na tym, aby utrzymywać dyscyplinę poprzez strach przed niewspółmiernie surowymi karami.


Drugie stanowisko jest równie niebezpieczne, powiedziałbym, że w obecnych czasach nawet bardziej nam zagrażające. Jest to doktryna nieprzeciwstawiania się złu. Pochodzi ona od rosyjskiego pisarza Lwa Tołstoja i bardzo rozpowszechniła się w świecie zachodnim pod rozmaitymi postaciami. Wielu opowiadających o tolerancji, wyznaje właśnie Tołstoja, nawet nie mając o tym pojęcia.


Trzecim stanowiskiem jest „złoty środek”. Cała zresztą etyka wielkiego Arystotelesa jest filozofią „złotego środka”. Dla dobra wychowanka należy wymierzyć karę. Czym można go ukarać – zostawmy to roztropności rodziców, repertuar jest szeroki – od zmniejszenia czy pozbawienia kieszonkowego po klasyczne postawienie do kąta.


Karanie z obowiązku


Ważne jest, że każda kara jest w jakiś sposób przykra. Niestety – jest również przykra dla wymierzającego ją. Żaden rodzic ani wychowawca z prawdziwego zdarzenia nie karze dziecka z przyjemnością. Czyni to z obowiązku. Obowiązku miłości, który zgodnie ze sprawiedliwością wykonać musi. I należy karę konsekwentnie przeprowadzić do końca.


Wielki polski filozof, etyk i wychowawca Jacek Woroniecki, pisał o tym tak: „Tu leży ta wielka różnica między metodą świata a metodą miłości. Świat, gdy wyrządza zło, czyni to dla celów egoistycznych, dla zwalczania przeszkód, które spotyka na drodze do zaspokojenia nienawiści lub żądzy zemsty. Miłość chrześcijańska, gdy wyrządza jakieś przemijające zło fizyczne, czyni to dlatego, że jest ono warunkiem większego, trwałego dobra. (…) Nie przekroczy nigdy koniecznej miary bólu, a nawet w samym sposobie, w jaki go zada, da poznać, jak wielka intencja dobra nią kieruje, jak wolna jest od chęci dokuczenia lub wyzyskania dla siebie cudzego cierpienia”.


Te uwagi są niejako na marginesie głównego cyklu, pisałem bowiem o klasycznych sprawnościach moralnych: roztropności, sprawiedliwości, umiarkowaniu i męstwie, a omawiając umiarkowanie, temat karania warto na marginesie wspomnieć.


Maksymilian Powęski

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor