Rodzina 10 cze 2017 | Redaktor

Wychowanie polega na tym, by osiągnąć stałą sprawność czynienia dobrze. Analogiczną, jaką można zdobyć w posługiwaniu się językiem obcym, w grze na instrumencie czy w dyscyplinach sportowych.

 

Tytułowe pytanie to jedno z tych zagadnień, na których pozornie wszyscy się znają. Podobnie jak na sporcie, medycynie i polityce. I – też podobnie jak we wspomnianych dziedzinach – w chwili absolutnej szczerości, przynajmniej przed samym sobą, niejeden z nas skłonny jest przyznać za Sokratesem, iż... wie, że nic nie wie.
Co więcej, jeśli dobrze się nad tym zastanowimy, zobaczymy zamęt panujący w tej dziedzinie. Z jednej strony mówi nam się, że nowoczesna psychologia doskonale poznała prawa rządzące rozwojem człowieka i jego postępowaniem, z drugiej – widzimy bezradność tych naukowych osiągnięć wobec konkretnego życia, na przykład bezradność matki niepotrafiącej opanować rozhisteryzowanego malca, bezradność ojca, któremu wchodzący w okres buntu nastolatek rzuca w twarz „i co mi zrobisz?”, bezradność nauczyciela, któremu młodzież wkłada kosz na głowę... Jak wyjść z tego zaklętego kręgu niemocy? Czy wychowawcami mogą być jedynie nieliczni, wybitni znawcy dusz, którym wystarczy wejść na stół i powiedzieć „mówcie mi kapitanie”, a młodzi spełnią każde ich polecenie?
Nie, to niemożliwe. Głęboko wierzę w to, co jest podstawą całej naszej cywilizacji, że kompetencje do wychowania posiada jednak każdy ojciec i każda matka. Każdego, kogo Stwórca obdarzył potomstwem, obdarzył przecież umiejętnościami do wychowania tego potomstwa. Byłoby czymś wbrew naturze, gdyby było przeciwnie, nieprawdaż? Nawet jeśli ktoś nie wierzy w Stwórcę, ale uznaje, że w świecie istnieje jakiś ład naturalny, musi uznać ten argument. Ale ważne jest też, że nie tylko ojciec i matka są wychowawcami. Wychowuje człowieka cała rodzina – bracia, siostry, dziadek i babcia, środowisko rówieśnicze, zawodowe, szkoła, Kościół, przyjaciele, znajomi, później także współmałżonek, niezliczeni ludzie, których spotykamy na swojej drodze życia. A w końcu – sami dla siebie jesteśmy wychowawcami, i to bardzo ważnymi.
Gdzie więc szukać zasad, przepisów i rad, które pomogą nam w tym trudnym zadaniu wychowania i samowychowania? Odpowiedź jest prosta. Żadne laboratorium psychologiczne, żadna katedra pedagogiki nie da nam zaleceń tak mądrych i wyczerpujących, jakie daje doświadczenie pokoleń przekazywane przez wielowiekową tradycję. Dlatego postanowiłem zebrać i przybliżyć zasady klasycznego wychowania, wypracowane w starożytnych cywilizacjach: greckiej, rzymskiej i chrześcijańskiej, które przez wieki stosowane były również u nas w Rzeczpospolitej, a które dały Ojczyźnie tylu ludzi szlachetnych i wybitnych. Temu poświęcony będzie ten cykl. Być może odkryjesz w nim, drogi Czytelniku, myśli dobrze Ci znane, które słyszałeś już od rodziców, dziadków, starych nauczycieli czy księży. Odkryjesz wtedy, że jednak naprawdę znasz się na wychowaniu... może dałeś się niepotrzebnie zwieść? A może po prostu zapomniałeś?
Dziś bardzo krótka lekcja pierwsza. Kto to jest człowiek dobrze wychowany? Arthur Wellesley, zwany też księciem Wellington, dowódca angielskiej armii, który pod Waterloo pokonał Napoleona, mawiał, że to nieprawda, że przyzwyczajenie jest drugą naturą. Nieprawda – mówił – bo przyzwyczajenie to dziesięć natur! Właśnie na tym, najkrócej mówiąc, polega wychowanie: aby przyzwyczaić się, nawyknąć do dobrego. Nie wystarczy od czasu do czasu zdobyć się na prawidłowe zachowanie. Nie, wychowanie polega na tym, by osiągnąć stałą sprawność czynienia dobrze. Analogiczną, jaką można zdobyć w posługiwaniu się językiem obcym, w grze na instrumencie czy w dyscyplinach sportowych.
Ale jak tę sprawność wypracować? Ten charakter żelazny, tę niezłomną wolę dobrego postępowania, wypracowuje się też analogicznie jak w sporcie czy muzyce. Przez nieustanne powtarzanie czynów dobrych. To pierwsza i najważniejsza zasada wychowania i samowychowania, do której będziemy powracać jeszcze wiele razy. Wychowanie jest analogiczne do sportu. Trening czyni mistrza. Tę stałą, wypracowaną sprawność, to usposobienie do dobra, Grecy nazywali słowem „arete”, Rzymianie – „virtus”, a chrześcijanie – „cnotą”.
Warto na zakończenie podkreślić, że taka sprawność jest czymś więcej niż mechanicznym nawykiem wykonywania jakiejś czynności. Mistrz w biegu wygrywa go z pewną nawet łatwością i wdziękiem, dzięki treningowi, ale jednak każdorazowo wygrana taka nie przychodzi mechanicznie i z przyzwyczajenia, wymaga koncentracji, wysiłku i woli zwycięstwa. Podobnie jest z naszym czynem, mimo nabycia sprawności, dobry czyn wymaga każdorazowo zaangażowania władz umysłowych, wykonania go rozumnie i starannie, a więc po ludzku. Również do tego zagadnienia będziemy powracać.
Maksymilian Powęski

Tagi wychowanie
Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor