Sport 16 gru 2017 | Redaktor
Cel: mistrzostwa, kierunek: Hawaje

fot. archiwum prywatne

Bydgoszczanin Mikołaj Chrustowski chce wystartować na mistrzostwach świata w triathlonie na dystansie IronMan, co roku odbywających się na Hawajach. Do zakwalifikowania się na tę imprezę dużo mu nie brakuje.

Coraz więcej ludzi czerpie przyjemność z wysiłku fizycznego. Codzienne treningi praktycznie nadają im sens życia. Kto chce osiągnąć zadowalające wyniki, musi temu wiele podporządkować. Nawet amatorzy korzystają dziś z rad specjalistów od żywienia, robią badania i mają trenerów, którzy układają im plan zajęć.


Jak to wygląda w praktyce, można zobaczyć na jednym z portali społecznościowych. Mikołaj Chrustowski zaprasza na swój blog „Kierunek Kona” poświęcony triathlonowej pasji i drodze do mistrzostw świata.


A jak to się zaczęło i skąd u 23-letniego bydgoszczanina tak wielkie zamiłowanie do sportu?
– Pierwszy był hokej na lodzie, jeszcze na starym Torbydzie – opowiada. – Chodziłem również na gimnastykę, grałem w piłkę nożną, koszykówkę, siatkówkę i piłkę ręczną. Trenowałem też łucznictwo oraz sporty walki. Najmniej talentu miałem do futbolu, za to w hokeja bym sobie jeszcze pograł. To wszystko natomiast pomogło mi przygotować się do większego wysiłku. Byłem na tyle wytrenowany, że pływanie, bieg i jazda na rowerze nie sprawiały mi większego kłopotu. Po przerwie spowodowanej operacją kolana zacząłem od „piątek” oraz półmaratonu, a reszta przyszła sama.


Przygotowując się do zawodów triathlonowych, zaczął trenować codziennie. Później bardziej słuchał organizmu i pozwalał mu na odpoczynek. W pierwszym roku zaliczył połowę dystansu. W kolejnym już cały, bo ambitne plany niezmiennie rosną.


Jego marzeniem są Hawaje, stąd „kierunek Kona”. W tym roku startował w eliminacjach do tej imprezy w dalekiej Walii. Zajął piąte miejsce w swojej kategorii wiekowej. Do szczęścia zabrakło mu niewiele, bo trzech najlepszych kwalifikowało się do przyszłorocznych mistrzostw świata. Natomiast w kategorii open, na dwa tysiące startujących, był 164. Kryzys dopadł go na trzeciej pętli biegu i wtedy spadł z podium na piątą pozycję.


 – Myślałem, że inni też opadną z sił, ale tak się nie stało. Nie będę się jednak poddawał. Sport to dla mnie matematyka, w której wygrywa lepszy. Za rok powalczę po raz kolejny, na pewno lepiej przygotowany – obiecuje.


Po takich zawodach (3800 m pływania, 180 km jazdy rowerem i 42 km biegu) nie każdy może od razu rzucić się w rytm kolejnych zajęć. Mikrourazy czy naciągnięte mięśnie dają o sobie znać, organizm musi się zregenerować. Przeważnie potrzeba na to około dwóch miesięcy.


Na trasie zawsze mogą się przytrafić niespodzianki. – W Walii pogoda nas nie rozpieszczała, wiało i padał deszcz. Tymczasem w strefie zmian… popsuł mi się zamek od mojej kamizelki – wspomina sportowiec. – To zdarzenie nie wpłynęło na mój wynik, ale nie czułem się z tym dobrze. Podczas zjazdów rowerem osiągałem prędkość 65 kilometrów na godzinę. Zimno było więc dla mnie mocno odczuwalne, a należę raczej do osób ciepłolubnych. Do takiego stopnia, że wśród znajomych do historii przeszły moje treningi na trenażerze obok grzejnika albo świeżo wyłączonego, otwartego piekarnika.


Każdy, kto chce spróbować swoich sił w tym sporcie, musi więc przygotować się na wiele wyrzeczeń. Chrustowski poświęca na zajęcia średnio 10–12 godzin tygodniowo, a w sezonie nawet powyżej 15. Młody zawodnik wciąż jednak powtarza, że dobrze się przy tym bawi. Odczuwa satysfakcję z wylanych litrów potu.


– Dzień jak co dzień, ranę idę do pracy. Później przeznaczam czas dla mojej narzeczonej oraz rodziny. Latem do treningów często przystępowałem dopiero o 22.00. Po dwóch godzinach jazdy na rowerze, wyruszałem jeszcze na trasę biegową. Dziś już biegam za dnia. Wieczorem siadam tylko na rower, aktualnie są to przeważnie zajęcia spinningowe. Do tego dochodzi basen – opowiada bydgoszczanin.
W ciągu roku zawodnik, którego wspierają Decathlon Fordon, Sport Factory i Kwiaciarnia Miś, ma zaplanowane średnio osiem startów. Na więcej brakuje czasu. Poza tym, taka zabawa słono kosztuje. Już przy zapisach trzeba opłacić startowe. Wyjazd na Hawaje to wydatek rzędu… 25 tysięcy złotych.
– Żeby się odpowiednio zaaklimatyzować – tłumaczy „Miki” – trzeba tam polecieć na około dwa tygodnie przed zawodami. Samo startowe wynosi ponad cztery tysiące złotych. Dopóki nie mam jeszcze dzieci i większych zobowiązań finansowych, chcę tam powalczyć. Jest to moje największe marzenie i cel do odhaczenia.


Dodajmy, że w MŚ w triathlonie dwa razy startował już Robert Stępniak z Borówna. Czy Mikołaj Chrustowski pójdzie w jego ślady? Ma na to duże szanse!


Marcin Karpiński

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor