Wydarzenia 16 paź 2017 | Wojciech Bielawa
Jak weekend, to tylko we Lwowie

Teatr Wielki Opery i Baletu / fot. Wojciech Bielawa

Lwów jeszcze nigdy nie był tak blisko Bydgoszczy. Bezpośrednie połączenie lotnicze to kolejny argument za tym, aby choć jeden weekend spędzić w mieście tak bliskim polskim sercom.

Lwów od zawsze był jednym z moich turystycznych priorytetów. Dotąd jednak odstraszała mnie wizja długiej i uciążliwej podróży z wielogodzinną przeprawą przez granicę włącznie. Kiedy LOT uruchomił połączenie lotnicze między Bydgoszczą a Lwowem, skusiłem się od razu. Odpowiednio wcześnie zarezerwowałem bilety, więc za podróż w obie strony zapłaciłem raptem 200 złotych. Na lotnisko zawiózł mnie autobus 37N. Słowem, Lwów jeszcze nigdy nie był tak blisko i tak tanio.

 

Między Wschodem a Zachodem

Myśląc „Ukraina”, wielu z nas ma przed oczami wojnę albo co najmniej obrazy niczym z najmroczniejszych czasów komuny: starowinki z chustkami na głowie, moskwicze i łady na dziurawych ulicach, rozpadające się kamienice, obskurne blokowiska i wszechobecna bieda. Taki obraz jest utrwalany przez media. Może we wschodniej części Ukrainy tak w istocie jest, ale Lwów to z pewnością nie trzeci świat. To prężne i najbardziej „zachodnie” miasto w kraju naszych wschodnich sąsiadów. Obok starowinek, po Lwowie chodzą tysiące młodych ludzi, którzy niczym nie różnią się od swoich rówieśników z Polski. Uczą się, studiują i bawią, iPhone’ami robią zdjęcia na Facebooka, ubierają się w markowe obuwie i ciuchy. Na drogach nie królują już zdezelowane graty. Dominują zachodnie marki, choć wcześniejszych roczników, niż u nas. W wielu miejscach powstają apartamentowce i duże osiedla mieszkaniowe (mniej niż 2 tys. zł /mkw.!) Jeśli zaś chodzi o liczbę dobrych kawiarni, restauracji i pubów na Rynku i okolicy, Lwów wyprzedza Bydgoszcz o dwie długości. Pod względem utrzymania zabytków i czystości na ulicy, także przerósł moje oczekiwania.

Już od pierwszych chwil miasto przeczy stereotypom. Ląduję na nowoczesnym, oddanym do użytku w 2012 roku lotnisku im. króla Daniela Halickiego, założyciela Lwowa. Z lotniska do centrum miasta jadę niskopodłogowym, nowiutkim trolejbusem linii nr 9. To jednak miłe złego początki, jeśli chodzi o komunikację miejską. W zdecydowanej większości tramwaje, trolejbusy i tzw. marszrutki to jeżdżące wraki. Być może jest to spowodowane faktem, że bilet normalny kosztuje zaledwie trzy hrywny (ok. 45 groszy). Za to sieć połączeń jest gęsta, pojazdy kursują często i można nimi bez problemu dostać się w różne części miasta. Na przystankach próżno jednak szukać rozkładów jazdy.

 

Trasa obowiązkowa

Dla mnie najważniejszym punktem wycieczki do Lwowa była wizyta na Cmentarzu Orląt Lwowskich, zlokalizowanym na tyłach Cmentarza Łyczakowskiego. Pochowanych jest tam około trzech tysięcy Polaków, którzy polegli w obronie miasta w latach 1918–20. Doszczętnie zniszczony w latach 70. cmentarz został odbudowany i ponownie otwarty w 2005 roku. W drodze na groby polskich bohaterów mijamy nagrobki zasłużonych rodaków, m.in., Marii Konopnickiej, Gabrieli Zapolskiej, Władysława Bełzy, Karola Szajnochy i Stefana Banacha.

Najbardziej charakterystycznym budynkiem Lwowa jest Teatr Wielki Opery i Baletu. Przed zabytkowym gmachem usytuowanym przy prospekcie Swobody pamiątkowe zdjęcia robią sobie niemal wszyscy turyści. Kilkaset metrów dalej znajduje się plac Mickiewicza, na którym stoi słusznych rozmiarów, jeden z najpiękniejszych pomników polskiego wieszcza. Do połowy XIX wieku był to centralny plac miasta, przy którym znajdowały się najbardziej ekskluzywne sklepy i restauracje.

W ścisłym centrum Lwowa znajduje się wiele unikatowych budynków sakralnych. Dla Polaków największym przeżyciem będzie wizyta w Katedrze Łacińskiej, gdzie do dziś odprawiane są msze w języku polskim. Kościół jest bogato zdobiony i bardzo dobrze utrzymany. Koniecznie trzeba zwiedzić także: cerkiew Preobrażeńską, katedrę Ormiańską, kaplicę Boimów, dawny kościół Dominikanów oraz klasztor pojezuicki. W pogodny dzień warto wspiąć się na wzgórze, gdzie znajdują się ruiny Wysokiego Zamku. Doskonale widać stąd panoramę Lwowa.

 

Coraz mniej polski

Podczas pobytu we Lwowie zobaczyłem także pomnik Stepana Bandery, który został odsłonięty 10 lat temu z okazji 65-lecia założenia UPA. Pod okazałym brązowym monumentem, za którym stoi 30-metrowy łuk tryumfalny, chętnie fotografują się Ukraińcy. To także ulubione miejsce treningów deskorolkarzy. Kult Bandery jest na Ukrainie coraz silniejszy. Imieniem lidera ukraińskich nacjonalistów jest nazwana jedna z głównych ulic Lwowa. Na Rynku znajduje się z kolei restauracja „Kryjówka” stylizowana na siedzibę banderowskiej partyzantki. Wszechobecne motywy UPA i wejście na hasło „Slava Ukrainie” sprawiły, że postanowiłem omijać to popularne miejsce szerokim łukiem.

Mimo tego Lwów to najbardziej „polskie” miasto znajdujące się poza granicami kraju. Polacy odcisnęli na jego historii, kulturze, architekturze i gwarze wielkie piętno, czego przejawy możemy obserwować do dziś. W mieście żyje niecałe 10 tysięcy Polaków, stanowią około jeden procent mieszkańców. Ich liczba sukcesywnie się zmniejsza. Na wielu budynkach wciąż znajdują się napisy w języku polskim, w mieście funkcjonują polskie szkoły i kościoły. Wiele osób mówi w naszym języku, ale przesadą jest twierdzenie, że wszędzie dogadamy się w ojczystym języku, a polska mowa wywołuje u miejscowych szczególny entuzjazm.

 

Lwów od kuchni

We Lwowie znajduje się tak wiele dobrych restauracji i kawiarni, że nie sposób odwiedzić choćby cząstki z nich w ciągu weekendu. Koniecznie należy jednak wstąpić do „Restauracji Baczewskich” przy ul. Szewskiej. Wielu znawców uważa, że luksusowym wnętrzom lokalu i nienagannej obsłudze kelnerskiej towarzyszy najlepsza w mieście kuchnia. Trudno się z tymi opiniami nie zgodzić. Na śniadania, serwowane od godz. 8.00 do 11.00, warto udać się z samego rana, ponieważ kolejka chętnych jest naprawdę długa i wielu smakoszy jest odprawianych z kwitkiem. Pechowcom na pocieszenie zostają jednak równie dobre obiady. W karcie królują mięsa i potrawy mączne przygotowywane wedle galicyjskich receptur. Do posiłku warto zamówić kieliszek wódki J.A. Baczewski, która międzynarodową sławę zyskała w dwudziestoleciu międzywojennym, a obecnie produkowana jest w Wiedniu. Polscy turyści z pewnością docenią przeboje Mieczysława Fogga lecące w tle.

Po latach nieobecności, na lwowski Rynek powrócił słynny „Atlas”, restauracjo-kawiarnia, gdzie przesiadywali m.in. Jan Kasprowicz czy Tadeusz Boy Żeleński. Z powodu licznych polskich akcentów ze stylizowanym na międzywojenne menu na czele, warto tu zjeść, choć kuchnia i obsługa zasługują na gwiazdkę mniej, niż Baczewscy.

Miłośnicy piwa koniecznie powinni odwiedzić dwa lokale: Teatr Piwa „Prawda” oraz restaurację – browar „Kumpel”. Zlokalizowana na Rynku „Prawda” to wielki, trzypoziomowy lokal, gdzie serwowane są piwa kraftowe własnej produkcji. W industrialnych wnętrzach każdego wieczora gra orkiestra. Goście śpiewają, tańczą i wystukują rytm razem z muzykami. Klimat jest absolutnie nie do podrobienia, dlatego można przymknąć oko na przeciętną jak na lwowskie standardy kuchnię. Świetne jedzenie jest za to w „Kumplu”. Tradycyjne potrawy, np. żurek w chlebie, kiełbaski czy bigos, to raj dla podniebienia. Podobnie jak serwowany tu browar.

Lwów to kawowa stolica Ukrainy. Pod koniec września odbywa się tu festiwal kawy, a mniejszych i większych kawiarni są w mieście setki. Największa i najstarsza jest „Kopalnia Kawy” znajdująca się na Rynku. Przyciąga nie tylko pysznymi napojami i ciastami, ale też niebanalnym wnętrzem i wyposażeniem. Być we Lwowie i nie odwiedzić tego lokalu – to grzech.

Ceny w lwowskich lokalach są średnio dwa razy niższe niż w Polsce. Dwudaniowy obiad z piwem w restauracji kosztuje 25–35 zł za osobę, śniadanie z kawą – 8–10 zł, kraftowe piwo – 5 zł, kawa 2–3 złote. To jedna z wielu zalet Lwowa. I solidny argument za tym, aby wybrać się tutaj choćby na weekend. Nasz portfel z pewnością na tej wycieczce nie ucierpi.

Wojciech Bielawa

Wojciech Bielawa Autor

Redaktor prowadzący