Wydarzenia 11 lis 2018 | Redaktor
Już większego rozdarcia być nie może - ważne słowa biskupa Jana Tyrawy

fot. Anna Kopeć

„Ideologia państwa narodowego – patriotyzmu. Trzeba powiedzieć, że w takim duchu i znaczeniu nie rozumie go żaden mieszkaniec Europy. I dziś z łatwością może być mylony z nacjonalizmem, co w Europie odbierane jest skrajnie negatywnie. A właśnie patriotyzm, to znaczy miłość Ojczyzny, własnej kultury, odrębnej tradycji, okazał się mocą” - głosił w homilii Jan Tyrawa. Msza święta w intencji Ojczyzny w bydgoskiej katedrze rozpoczęła dziś (11 listopada) oficjalne obchody Narodowego Święta Niepodległości w 100-lecie jej odzyskania.

 Homilia biskupa Jana Tyrawy:

W trudnych i jeszcze nie tak dawno nie do przewidzenia okolicznościach przychodzi nam dziś świętować setną rocznicę niepodległości. Niepodległości okupionej niezwykłymi ofiarami sześciu pokoleń Polaków, wymarzonej i wytęsknionej. Niepodległości, która już u zarania okazała się być zagrożoną i trzeba było ponownie o nią walczyć. Szkoda.

Odzyskanie niepodległości sprzed 100 laty po 123 latach niewoli było niewątpliwie szczególnym fenomenem, mało jest zapewne państw i narodów, które odzyskiwałyby niepodległość. Ten czas niewoli ma jeszcze inne znaczenie, okazał się czasem rodzenia się szczególnej tożsamości narodu polskiego. Była to tożsamość narodowa, patriotyczna, religijna, to ona okazała się być źródłem mocy trwania, pamięci i walki.

A jak trudno było o nią walczyć i z czym trzeba było się zmagać, niech świadczą najpierw słowa Bismarcka z listu do siostry Malwiny von Arnim-Kröchlendorf z 26 marca 1861 roku. „Tłuczcie Polaków, aż im przejdzie ochota do życia. Bardzo współczuję ich położeniu, ale jeżeli chcemy istnieć, to nie pozostaje nam nic innego, jak tylko ich wytępić. Wilk także nic na to nie poradzi, że Bóg go stworzył takim, jakim jest, a przecież zabija się go, kiedy tylko można.” Sentencja ta wisiała także w 1944 roku w toruńskim urzędzie Służby Bezpieczeństwa SS (Sicherheitssdienst). Bismarck pisał ten list jako poseł króla Prus w Petersburgu.

Trzeba było przezwyciężyć także ówczesną, ogólnie panującą atmosferę poprawności politycznej wyrażanej w pseudonaukowej tezie o tzw. darwinizmie politycznym, który głosił, że wszystko to, co słabe, ma służyć za „pożywienie” silniejszemu. Słabe narody mają służyć silniejszym, gdyż od nich zależy dalszy rozwój świata. Jeśli więc Polska utraciła swoją niezależność, był to „dowód” na to, że ma służyć silnym, być im poddaną. Nie ma prawa być samodzielną, bo nigdy nie będzie silną.

Ale problemy zaczęły się dużo wcześniej. Oto programowy artykuł Kanta na temat tego, czym jest Oświecenie. Pisał: „Oświecenie to wyjście człowieka z zawinionej przez niego niedojrzałości. Niedojrzałość jest nieumiejętnością człowieka w posługiwaniu się własnym rozumem, bez przewodnictwa innych. Niedojrzałość ta jest zawiniona przez człowieka, jeżeli jej powód tkwi nie tylko w braku rozumu, ale zdecydowania i odwagi, by swym rozumem posługiwać się bez zwierzchnictwa innych. Jakże wygodnie być niedojrzałym, jeśli posiadam książkę, która zastępuje mi rozum. Opiekuna duchowego, który zamiast mnie posiada sumienie. Lekarza, który zamiast mnie ustala dietę itd. Nie muszę sam o nic się martwić”. Gnuśność i nieumiejętność zreformowania siebie, wydobycia się z błędów, oto przyczyny upadku i utrata niepodległości według idei Oświecenia.

Zapomina się wszakże, że „rozbiory” rozpoczęły się dużo wcześniej. Oto przysyłanie nauczycieli z Berlina przez Wilhelma Wielkiego, czy narzucona „opieka” Rosji wspierana przez Wiedeń i Berlin. Wojska rosyjskie wprowadzone zostały na ziemie polskie już 1733 roku i wyprowadzone zostały po 260 latach, z małą przerwą 19. lat pomiędzy rokiem 1920 a 1939, w dniu 18 września 1993 roku. A zatem w ostatnich trzech wiekach mamy 240 lat podległości. Jak tu nie być gnuśnym? Trzeba to przypominieć tym, którzy całe zło chcą przypisywać samym Polakom.

Trzeba jednocześnie pamiętać o tym, że swoista rewolucja kulturowa, jaką zainicjowała myśl francuskiego i niemieckiego Oświecenia, wycelowana była przede wszystkim w Kościół, następnie w tradycję. Rewolucja ta nie ominęła instytucji państwowych, które zastąpić miało „inteligentne” mieszczaństwo jako krytyk moralny i sędzia zastanej rzeczywistości. Takie rozumienie stanęło w sprzeczności z naszym dążeniem do niepodległości, które postawiło na wzmocnienie państwa i ochronę tradycji religijnych, to znaczy historyczno-kulturowej wspólnoty. Tym się zajmowali polscy inteligenci patrioci, co postawiło ich w kontrze do inteligencji z zewnątrz.

W tym kontekście bardzo zrozumiała staje się wypowiedź wybitnego przedstawiciela polskiego patriotyzmu modernistycznego, Bolesława Prusa, który pisał w 1906 roku. Oto jego słowa: „Obok walki z religią katolicką biurokracja [zaborcza] toczy jeszcze zacieklejszy bój z narodowością i patriotyzmem polskim. Nasi szanowni cywilizatorowie zbyt mało posiadali wykształcenia, ażeby zrozumieć, iż jakikolwiek choćby patagoński patriotyzm jest lepszy od politycznego nihilizmu. […] Patriotyzm jest specjalną formą uczuć społecznych, które ludzi spajają ze sobą, każą im zapomnieć o własnym egoizmie, czasem popychają do poświęceń, a w każdym wypadku nieco hamują dzikość i okrucieństwo człowieka, nieco wynoszą go ponad ciasny zakres jego osobistych interesów. […] Takie to uczucie tępiono u nas za pomocą drwin z historii albo jej fałszowania”. Tyle Prus.

Do tego nurtu historyczno-kulturowego nawiązała przypomniana kilka lat później legenda ks. Piotra Skargi, w związku z trzechsetną rocznicą jego śmierci w 1912 roku. Przypomniano sobie „Kazania sejmowe” i ową myśl o zmartwychwstaniu Polski.

W tym miejscu chciałbym raz jeszcze przypomnieć genezę rodzenia się wspomnianego nurtu historyczno-patriotycznego. Historycy obliczają, że kiedy Polska traciła swą niepodległość w 1795 roku, to znaczy, kiedy traciła wszystkie polskie instytucje, wówczas liczyła około 14 mln mieszkańców, w tym połowa mówiła po polsku. Spośród tych mieszkańców zaledwie około 700 tysięcy obywateli zdolnych było uświadomić sobie, co się stało. Wolno powiedzieć, że pozostali mieli prawo tego nie dostrzec, kto będzie dalej nimi rządził, bowiem większości chłopstwa było obojętne, kto ich uciskał. Taki był stan świadomości ówczesnych obywateli.

Sytuacja poczęła się radykalnie zmieniać w momencie, kiedy zaborcy, którzy pozbawili Polaków ich państwa i wszystkich instytucji, zrobili zamach na ich religię, bowiem dwoje z nich było innowiercami, jeden kierował się swoistego rodzaju polityką religijną. To zamach na religię wywołał reakcję sprzeciwu i kontrakcję. Religia stała  się pierwszym polem starcia i pierwszą sprawą, o którą trzeba było walczyć. Wówczas także okazało się, że przyczyną tego stanu rzeczy jest utrata państwowości, niepodległości państwowej, a dokonali tego ci sami, którzy teraz chcą unieważnić religię. I tak oto walka o religię stała się równocześnie walką o wolność państwową, a walka o narodowość walką o religię. To stąd bierze się ta zbitka słowna Polak-katolik, którą najpierw wymyślił car, aby tym samym zohydzić swojemu narodowi, Rosjanom wyznania prawosławnego, naród polski, bo katolicki.

W tym miejscu jesteśmy u genezy rodzenia się szczególnego rozumienia narodu jako wspólnoty, która musi walczyć o swój byt i swoją egzystencję, którą łączy jeden wspólny los. I nie ma to nic wspólnego z jakimkolwiek egoizmem, czego znakiem były hasła, choćby za „wolność naszą i waszą”. Wyznaczyło to także szczególną rolę Kościołowi. Okazał się jedynym miejscem i płaszczyzną spotkania, wzajemnego rozpoznawania się i łączenia ponad granicami zaborów, a także reprezentował Polaków na forum Europy.

W sposób szczególny rola ta okazała się w zaangażowaniu w obronę wolności w latem 1920 roku. Chodzi o coś więcej niż tylko o indywidualne zaangażowanie, jak np. ks. Mateusza Zabłockiego, który nawet przejściowo dowodził oddziałem powstańczym podczas Powstania Wielkopolskiego pod Szubinem, a został rozstrzelany przez Niemców w 1939 roku. Chodzi o potężne, jednoczesne wsparcie duchowe Kościoła, kiedy armia polska, źle uzbrojona mogłaby się rozpaść pod uderzeniem militarnym i propagandowym wzywającym do wojny klasowej. Najazd sowiecki odebrany został jako nowy „potop”, gdzie wsparcia szukano także i na Jasnej Górze. Ta bitwa, cała wojna lat 1919-1920, wojna decydująca o polskiej wolności, nie była wygrana tylko geniuszem wodza, ale była wygrana przez naród, właśnie przez wspólnotę, dla określenia której nie wystarczy określenie społeczeństwa. Richard Pipes, jeden z najwybitniejszych amerykańskich znawców Sowietów, wychowany w Polsce, stwierdził, że szturm systemu sowieckiego na Zachód rozbił się o to, co szczególnie wyróżniało Polskę, co towarzysz Stalina – Woroszyłow nazwał „szowinizmem”, a dla Polaków był to patriotyzm. Brak szowinizmu pozwolił Rosji utworzyć już w grudniu 1918 roku sowieckie rządy dla Ukrainy, Estonii, Łotwy, Litwy i Białorusi. Pozostała tylko Polska jako przepierzenie między Rosją a Niemcami. Na początku roku 1919 był już gotowy rząd sowiecki dla Warszawy. 12 stycznia 1919 roku „Izwiestija” pisały w artykule pod znamiennym tytułem „Rewolucyjne perspektywy w Polsce”, że „najbliższy okres w Polsce będzie czasem zanikania z błyskawiczną szybkością tkwiącej w szerokich masach chłopów i robotników ideologii państwa narodowego.”

Ideologia państwa narodowego – patriotyzm. Trzeba powiedzieć, że w takim duchu i znaczeniu nie rozumie go żaden mieszkaniec Europy. I dziś z łatwością może być mylony z nacjonalizmem, co w Europie odbierane jest skrajnie negatywnie. A właśnie patriotyzm, to znaczy miłość Ojczyny, własnej kultury, odrębnej tradycji, okazał się mocą. W tym duchu też trzeba rozumieć słynne przemówienie Jana Pawła II 2 czerwca 1980 roku w Siedzibie UNESCO w Paryżu. Znamy je zapewne zwłaszcza przez pierwszą część podkreślającą wagę kultury. I pisał i mówił Papież: „Jestem synem Narodu, który przetrwał najstraszliwsze doświadczenia dziejów, którego wielokrotnie sąsiedzi skazywali na śmierć, a pozostał przy życiu i pozostał sobą. Zachował własną tożsamość i zachował pośród rozbiorów i okupacji własną suwerenność jako Naród – nie biorąc za podstawę jakiekolwiek inne środki fizycznej potęgi, lecz tylko własną kulturę, jaka się okazała w tym przypadku potęgą większą od tamtych potęg.”

Ale warto przy tej okazji podkreślić dalszą jego część, kiedy Papież mówił: „I dlatego też to, co tutaj mówię o prawach Narodu wyrosłych z podwalin kultury i zmierzających ku przyszłości, nie jest echem żadnego „nacjonalizmu”, ale pozostaje trwałym elementem ludzkiego doświadczenia i humanistycznych perspektyw człowieka. Istnieje podstawowa suwerenność społeczeństwa, która wyraża się w kulturze Narodu. Jest to zarazem suwerenność, przez którą równocześnie najbardziej suwerenny jest człowiek.”

Tym zastrzeżeniem, że wszystko to, co zostało powiedziane o kulturze, nie ma nic wspólnego z „nacjonalizmem” w znaczeniu pejoratywnym, Papież Jan Paweł II odsłaniał swoje oryginalne rozumienie patriotyzmu. Mieściła się w nim szeroko rozumiana polskość jako wartość, jako postawa przywiązania i miłość do Ojczyzny, troska o nią, o jej dobro i przyszłość. Miłość ojczyzny, czyli patriotyzm, już św. Tomasz z Akwinu uważał za jedną z cnót chrześcijańskich, tak ważną, że wyodrębniał ją spośród innych cnót społecznych.

Bez tej historycznej perspektywy odzyskiwania niepodległości nie zrozumiemy współczesnej sytuacji, a śmiem twierdzić, że może nawet sporów, które dziś nami targają i nas dzielą. Znana belgijska feministka Chantal Mouffe powiedziała w 1990 roku, że po wyzwoleniu z komunizmu mamy teraz do wykonania gigantyczną pracę nad społeczeństwami Europy Środkowo-Wschodniej, które należy wyzwolić z opresji państwa narodowego, religii, rodziny i innych tradycyjnych struktur.

Dlaczego wyzwolić? Odpowiedzi szukać należy w wydarzeniach roku 1968 na Zachodzie, kiedy do głosu doszło nowe pokolenie inspirowane filozofią marksizmu kulturowego nowej lewicy. Klasyczny marksizm głoszony przez Marksa i Engelsa ekonomicznie zawiódł, społeczeństwo stało się konsumenckie i zbyt wygodne, aby czynić dalszą rewolucję, bo w imię czego? Poza tym pokolenie to, zwłaszcza niemieckie, nie umiało sobie poradzić z rozliczeniem rodziców za wojnę, dzisiaj skrótowo ujmuje się to słowem „Auschwitz”. Stwierdzono przy tej okazji, że do wojny – „Auschwitz” - wiodła długa droga, nie rozpoczęła się ona od nazizmu i Niemiec, ale wiodła przez całość kultury europejskiej. Tu miały tworzyć się struktury podatne na przemoc. I aby nie dopuścić do kolejnej wojny, nowego „Auschwitz”, trzeba wyzwolić społeczeństwo z opresji, które do takiego stanu go przywiodły, innymi słowy trzeba przebudować społeczeństwo, jego tożsamość ma się wyzwalać z przeszłości, bo nie było w niej nic dobrego. Ową opresją okazała się religia, czytaj chrześcijaństwo, państwo, kultura, naród, moralność, zwyczaj, obyczaj. Jedynym fundamentem budowy nowego społeczeństwa ma być równość, gdzie nawet różnica płci pomiędzy kobietą a mężczyzną jest opresyjna. Budowa nowego społeczeństwa ma przebiegać trzema kanałami: edukacji, prawa i środków społecznego przekazu. Jedyną postawą obywatela ma być postawa konsumencka, moralność ma być zredukowana do subiektywnych wartości i praw człowieka stanowionych liberalnie. Tak uczyli przedstawiciele neomarksistowskiej szkoły frankfurckiej. Europa powinna być przemieniona w federację na wzór Stanów Zjednoczonych.

Doświadczenie Polaków było inne. To kultura i religia nas obroniły, trzeba zatem jedynie odbudować państwo, gospodarkę i poczucie wspólnotowości, ale właśnie przy tej okazji przypisano Polakom postawę antysemityzmu, nacjonalizmu, ksenofobii. Polskość, która dla Polaków była wartością, dla neomarksistów stała się problemem, budzi strach przed własnym społeczeństwem, stała się opresyjna. Punktem dojścia ma być jakaś uniwersalistyczna ideologia europeizmu oparta na liberalnych prawach człowieka, procedurach i nieograniczonych wyborach, z odrzuceniem jakiegokolwiek autorytetu wspólnotowego. Polacy, którzy umierali za wolność, w obronie świata wartości, które są realne, nieredukowalne i niepodatne na żadne odczarowania, mieliby teraz umierać za prawa stanowione liberalnie, za konsumpcję.

Tu leżą zapewne powody, które sprawiły, że nawet setna rocznica niepodległości okazała się być za słaba, aby wspólnie ją świętować. Skrajności okazały się być nie do pojednania. To, co mimo wszystko jednoczyło Naród Polaków przed stu laty, bo przecież także wówczas istniały podziały, nie pozwoli jednak zaprzepaścić niepodległości. Niechby ta niemoc wspólnego świętowania niepodległości okazała się felix culpa – szczęśliwą winą, abyśmy uświadomili sobie, że już większego rozdarcia być nie może, osiągnięto maksimum, które szkodzi wszystkim i w imię dobra wspólnego i każdego z nas musimy przezwyciężyć animozje. To osiągnięcie dna powinno nam uświadomić, że pozostał już tylko jeden kierunek, w górę, ku zbliżaniu się ku sobie i odnajdywanie tego wszystkiego, nad czym wspólnie można pracować.

Dla nas, ludzi wierzących, nie pozostaje już nic innego, jak tylko modlić o pomyślność Ojczyzny i moc wytrwania.

Amen

 

Wierni przyjęli homilię biskupa Jana Tyrawy oklaskami.

Podczas Mszy Świętej ordynariusz odczytał list Ojca Świętego Franciszka, skierowany do przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski abp. Stanisława Gądeckiego z okazji 100. rocznicy Odzyskania Niepodległości - cała treść listu tutaj .

Po Mszy świętej w bydgoskiej katedrze przeniosły się na plac Wolności. W przemarszu uczestniczyło w wojsko, władze województwa kujawsko-pomorskiego, wierni, bydgoszczanie, uczniowie bydgoskich szkół.

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor