Wywiady Tygodnika Bydgoskiego 20 lis 2017 | Marta Kocoń
To dziecko istniało, więc trzeba się z nim pożegnać [ROZMOWA]

Grób Dziecka Utraconego na cmentarzu przy ul. Wiślanej/fot. Anna Kopeć

Rodzice, którzy tracą dziecko w wyniku poronienia, mogą pochować je indywidualnie albo w Grobie Dziecka Utraconego. – Jak ważna jest żałoba, pokazuje przykład mamy bliskiej choroby psychicznej, dla której byłam czwartym czy piątym psychologiem. Chodziło o to, że nie pochowała swojego dziecka, nie miała szansy go pożegnać – opowiada Aleksandra Nowicka-Martinez ze Stowarzyszenia Rodziców po Poronieniu.

Wywiad z Andrzejem Adamskim vol. 2.

Wywiady Tygodnika Bydgoskiego 31 gru 12:08

Marta Kocoń: Elementami żałoby jest nadanie dziecku imienia, pochowanie go. Dlaczego nie wszyscy rodzice po poronieniu się na to decydują?

Aleksandra Nowicka-Martinez: Najczęściej dlatego, że cały czas w świadomości społecznej to dziecko, które umiera przed urodzeniem, „nie liczy się”, jest traktowane tak, jakby nigdy go nie było. Bardzo często ci rodzice słyszą: „Młodzi jesteście, jeszcze będą następne”. Nie decydują się nie tylko ze względu na brak wsparcia w społeczeństwie, ale także ze strony najbliższych, babci, dziadków. Wielu ludzi funkcjonuje na poziomie konkretnym – wierzą, że coś było, jeśli to zobaczyli. A skoro tego dziecka nigdy nie widzieli... Ostatnio zetknęliśmy się z sytuacją, że babcia mówiła o zmarłym wnuku „to”, nie przyjmowała go jako dziecka. To było niesamowicie bolesne dla mamy. Jeżeli rodzice mają wsparcie, poczucie, że warto przejść przez tę żałobę, to decydują się na zobaczenie dziecka, nadanie mu imienia, pochówek, skorzystanie z innych przywilejów. Decyzja, by tego nie zrobić, to tak naprawdę ucieczka, wyparcie. Nie da rady wyciąć jakiegoś fragmentu życia. Pytanie nie brzmi „czy to do nich wróci”, tylko „kiedy do nich wróci”. I właśnie między innymi dla tych ludzi, którzy się na to nie zdecydowali, jest grób dziecka utraconego.

Mają miejsce, gdzie po czasie mogą przyjść.
Tak, kiedy ta potrzeba się w nich odezwie, a to czasem dzieje się nawet po 30 lub więcej latach. Spotkałam się z kobietami 50-, 60-letnimi, które kiedyś będąc w zaawansowanej ciąży, straciły dziecko. I tych utraconych dzieci wówczas nie oddawano do pochówku. Pracuję też z kobietami po aborcji, które dopiero po czasie zdały sobie sprawę z tego, co tak naprawdę ona oznacza. W latach 60., 70. świadomość medyczna nie była tak rozwinięta, nie zdawały więc sobie sprawy, co robią, z tego, że to był człowiek, że to było dziecko. Bardzo często właśnie takie osoby potrzebują grobu dziecka utraconego. To dla nich miejsce symboliczne, gdzie duchowo umieszczają miejsce pożegnania swojego dziecka, tam chodzą zapalić światełko, pomodlić się, porozmawiać z tym dzieckiem.
Jak ważna jest żałoba, pokazuje przykład mamy, dla której byłam czwartym czy piątym psychologiem – jej poprzedni psychologowie wysyłali ją do psychiatry, mówili, że to, jak ta strata w niej żyła, już zahaczało o chorobę psychiczną. A chodziło po prostu o to, że nie pochowała swojego dziecka, nie miała szansy go pożegnać. Przez to ta żałoba cały czas była rozdrapana. „Co się stało z ciałem mojego dziecka? Czy oni je spalili, wyrzucili, czy może robią na nim eksperymenty?” - pytała.
Wśród skutków psychicznych poronienia lub wady letalnej pojawia się poczucie winy.
To chyba najczęstsza rana, którą kobieta zadaje sama sobie. W takiej sytuacji zawsze pojawia się pytanie: dlaczego? Najczęściej na to pytanie odpowiedzi po prostu nie ma, mimo postępu badań genetycznych. W momencie, kiedy gamety się łączyły, zaszła jakaś mutacja – nie ma w tym niczyjej winy. Mimo to kobiety bardzo często się obwiniają. „Nie wiedziałam, że jestem w ciąży, wypiłam wino, nie widziałam, wzięłam antybiotyk, nie zrezygnowałam wystarczająco wcześnie z pracy, byłam w stresie...”. Przyczyn, które kobiety upatrują w sobie, są setki. I to jest też przestrzeń do pracy terapeutycznej – praca nad ściągnięciem z kobiety tego bagażu poczucia winy, po to, by ono, w połączeniu z lękiem, podczas kolejnej ciąży jej nie zniszczyło.
 
Pani pracuje też z rodzicami w hospicjum perinatalnym. Kiedy przychodzi śmierć dziecka, zdarza się, że małżeństwo się rozpada. Dlaczego?
Wynika to chociażby z różnic w tym, jak mężczyzna i kobieta to przeżywają – kobieta bardziej emocjonalnie, chce wyrzucać z siebie emocje, rozmawiać o tym, a mężczyzna jest nastawiony zadaniowo. Bardzo często kryzys zaczyna się od pretensji: ty w ogóle za naszym dzieckiem nie tęsknisz, w ogóle go nie chciałeś... Na śmierć dziecka nakłada się dodatkowa rana, psuje się komunikacja. W hospicjum staramy się więc pracować nad tym – i z mamą, i z tatą, w parze terapeutycznej. Zauważamy, że dzięki temu oni z tego doświadczenia wychodzą z lepszą więzią małżeńską – bo dopiero my uczymy ich rozmawiać, a to później przekłada się na inne obszary ich życia. Dlaczego to przygotowywanie rodziców ma głęboki sens.

Kobieta, która ma już dzieci, i ta, która roni w pierwszej ciąży, przeżywają żałobę w inny sposób?
To bardzo indywidualna kwestia, ale mamom, które mają żyjące dzieci, jest przeważnie nieco łatwiej. To, że mają obszar do spełnienia tej miłości macierzyńskiej, że jest ktoś, dla kogo warto wstawać z łóżka, daje pewne ukojenie. Natomiast bardzo ciężko jest mamom, które tracą pierwsze i kolejne dziecko. Pracowałam z kobietą, która straciła troje dzieci w okresie wcześniaczym, okołoporodowym... To rana, która nawarstwia się z każdą kolejną stratą. Ta dziura w potrzebie spełnienia rodzicielskiego jest coraz większa. Często potrzebna jest nawet interwencja psychiatryczna, żeby lekami wspomóc emocje tej mamy – jej ból jest tak ogromny, że przestaje ona być osobowościowo sobą, całe jej życie zaczyna koncentrować się na tej jednej sprawie. Interwencja psychiatryczna, psychoterapeutyczna, może pomóc jej odzyskać sens życia. Widzę, że bardzo pomaga też wiara. Ludziom wierzącym jest dużo łatwiej szukać ukojenia, właśnie w relacji z Bogiem; mówią też o tym prowadzone badania. Z moich obserwacji wynika, że takie osoby szybciej decydują się też na adopcję, szybciej godzą się z tym, że rodzicielstwa biologicznego nie będzie.

Jak pomagać osobie, która przeżywa żałobę po, na przykład, martwym urodzeniu? Jakieś banalne czy nieostrożne słowa mogą boleć.
Najgorsze jest to stwierdzenie: „Nie płacz, będą następne”. Dlaczego, kiedy umiera kobiecie mąż, nie mówimy „nie płacz, znajdziesz sobie następnego”? Wydaje nam się oczywiste, że to byłoby zupełnie nie na miejscu. Mama takimi słowami jest podwójnie raniona, bo otrzymuje komunikat „to dziecko było nieważne, zastąpisz je sobie innym”. Jeżeli nie wiemy, jak pocieszać, nie pocieszajmy – bądźmy. Tym osobom jest potrzebna po prostu obecność. Po drugie – mamy mają ogromną potrzebę rozmawiania o swoich dzieciach. O tym można i trzeba rozmawiać. Potrzeby tych rodziców są takie same jak w przypadku innych, którzy kogoś stracili: rozmawiać, wspominać, oglądać pamiątki, jeśli takie są, odwiedzać grób... Trzeba traktować to w ten sposób, że śmierć nie jest końcem relacji, nie jest wystarczającym uzasadnieniem, żeby przestać kochać. Osoby postronne, które chcą pomóc, powinny spróbować postawić się emocjonalnie w sytuacji tych rodziców. Mimo że z jednej strony jest to niemożliwe, to z drugiej każdy z nas kogoś kocha i jest w stanie sobie wyobrazić, jak to jest stracić tę osobę.

Na czym jeszcze polega praca z osobami, które straciły dzieci? Zwłaszcza z takimi, które nie mogły ich pochować?
Bardzo często z tymi mamami wybieramy imię dziecka, robimy tzw. pudełko pamięci – jak mama ma jeszcze jakieś wyniki badań, USG, to je w takim pudełku umieszczamy. Mama kupuje też jakąś symboliczną rzecz, która jej się kojarzy z tym dzieckiem. Dzięki temu zyskuje materialny dowód na to, że ono istniało, że jest z kim się żegnać i kogo upamiętniać. To też element domykania żałoby.

Do czego powinna prowadzić żałoba? Do jakiego punktu prowadzi Pani rodziców, z którymi Pani pracuje?
W optymalnym wariancie powinno nastąpić domknięcie żałoby, ukojenie tych najgwałtowniejszych emocji: gniewu, żalu, nieustannego bólu psychicznego. Często rodzice po iluś latach mówią, że nie ma już bólu, została sama miłość. Takim wyznacznikiem, czy żałoba została już domknięta, jest pogodzenie się ze stratą, włączenie jej w swoje doświadczenie życiowe. Często elementem godzenia się ze stratą jest nadawanie jej sensu. Ktoś powie: jaki jest sens w śmierci dziecka? Nie chodzi o nadanie sensu bezpośrednio, tylko o to, że czasami z perspektywy widzimy, że nawet złe doświadczenia życiowe przyniosły jakieś dobre owoce. I wielu rodziców po stracie mówi na przykład o tym, że śmierć dziecka zupełnie przewartościowała ich świat, pokazała, co jest w życiu ważne, zmieniła priorytety.
Nadanie sensu to też poszukanie tego, co dziecko zmieniło w naszym życiu na lepsze. Mama zmarłej w ubiegłym roku Marysi, która swoim krótkim życiem „przecierała szlaki” hospicyjne, powiedziała do mnie takie piękne zdanie: „Zdałam sobie sprawę, że niektórzy ludzie żyją 70 lat, żeby wypełnić swoje życiowe powołanie, a moja Marysia żyła tylko trzy dni i jak pięknie to powołanie wypełniła” – bo sytuacja Marysi była zaczątkiem do wypracowywania standardów hospicyjnych dla mam rodzących dzieci z wadą letalną. Ta mama odkryła, że choć jej córeczka żyła tylko trzy dni, to jej życie miało głęboki sens. Ja sama jestem mamą, która urodziła martwego syna – na studiach psychologicznych nie usłyszałam o wadach letalnych, poronieniach, martwych urodzeniach... Dopiero kiedy pochowałam własne dziecko, zdałam sobie sprawę, skąd na cmentarzach tak wiele grobów z tą samą datą urodzenia i śmierci, z tego, że są dzieci, które już rodzą się martwe. Razem ze mną w szpitalu było dziewięć innych kobiet w podobnej sytuacji – i przez ponad tydzień nie zjawił się żaden psycholog. Kiedy już wyszłam z fazy ostrej swojej własnej żałoby, zaczęłam myśleć, co dobrego mogę zrobić z tym, że mój syn umarł. Mam wiedzę, kompetencje, widzę, że brakuje wsparcia. Od tej pory pracuję z mamami po stracie i udało mi się wielu z nich pomóc godnie pożegnać ich umierające dzieci.

A co z tymi, którzy nie pozwalają sobie na żałobę? Jaki to ma wpływ na nich później?
To dość powszechne zachowanie w życiu emocjonalnym dorosłych ludzi – wyparcie. Co się dzieje, kiedy coś wypieramy? Jeżeli udajemy, że problemu nie ma, to on nie znika, sprawiamy tylko, że gdzieś „z tyłu głowy”, w naszej podświadomości, on się nawarstwia. Pierwszym skutkiem takich tłumionych emocji jest psychosomatyka – zaczyna rodzicom siadać zdrowie fizyczne. Paradoksalnie, częściej dotyczy to ojców: bo ojcowie częściej mają nastawienie zadaniowe, o czym już wspominałam. Kiedy spotyka ich taki dramat, za wszelką cenę chcą coś zrobić. A skoro nie mogą nic zrobić w tej konkretnej kwestii, to uciekają w pracę, w remonty... Zamiast przeżywać emocje, zaczynają wykonywać zadania, często wcale nie niezbędne w tej sytuacji. Bardzo często można usłyszeć od nich, że pojawiły się bóle, jakieś dolegliwości żołądkowe – po prostu organizm „wyrzuca” wyparte emocje. Jeśli chodzi o długotrwałe skutki psychiczne, może wystąpić zjawisko tzw. dzieci reparacyjnych. Bardzo często rodzice, którzy nie pogodzili się ze stratą, nie pożegnali się ze swoim dzieckiem, zaczynają w panice zabiegać o kolejne rodzicielstwo. A nie da się jednej osoby zastąpić drugą, taka próba zawsze będzie obarczona zranieniami.
Kiedy żałoba nie jest odpowiednio przeżyta, kolejne rodzicielstwo jest obarczone ogromnym lękiem. Rodzice potrafią kilkadziesiąt razy dziennie sprawdzać, czy dziecko oddycha, we wszystkim upatrują zagrożenia dla jego życia. Ten strach jest następnie indukowany dziecku. Zdarza się, że do mojego gabinetu trafia przedszkolak z zaburzeniami nerwicowo-lękowymi, a ja w trakcie rozmów z rodzicami odkrywam, że tam wcześniej była strata.
Innym aspektem jest, że jeżeli nie jest to dziecko biologiczne, tylko adopcyjne, często pojawia się porównywanie, myślenie, że pewnie to dziecko, które straciłam, byłoby lepsze. Rodzice wkładają swoje marzenia, oczekiwania i wyidealizowane wyobrażanie o dziecku, które umarło, na dziecko, które przysposobili. A ono nie jest w stanie zaspokoić tych oczekiwań. Niestety, z tego powodu miałam do czynienia z wieloma bolesnymi niepowodzeniami adopcyjnymi.

Aleksandra Nowicka-Martinez, psycholog, od 8 lat działa w Stowarzyszeniu Rodziców po Poronieniu, współpracuje z bydgoskim Centrum Opieki Perinatalnej św. Łazarza. 

Marta Kocoń

Marta Kocoń Autor

Sekretarz Redakcji