Felietony 27 maj 2018 | Redaktor

W czerwcu minie dziesięć lat od „sprawy Agaty”. Sprawy wymuszenia na 14-letniej dziewczynce aborcji. Sprawy, w którą zamieszani byli dziennikarze, publicyści, lekarze, politycy i urzędnicy szczebla ministerialnego.

      

Tomasz Rowiński, publicysta,

redaktor kwartalnika „Christianitas”

W czerwcu minie dziesięć lat od „sprawy Agaty”. Sprawy wymuszenia na 14-letniej dziewczynce aborcji. Sprawy, w którą zamieszani byli dziennikarze, publicyści, lekarze, politycy i urzędnicy szczebla ministerialnego. Tak, słowo „zamieszani” jest tu jak najbardziej właściwe, to była jedna z najgorszych polskich afer po roku 1989, po której ludzie przestali innym ludziom podawać rękę. I wcale mnie to nie dziwi. Chciałbym tej historii poświęcić przynajmniej dwa felietony w „Tygodniku Bydgoskim”. W następnym przypomnę całą sprawę i haniebne zachowanie różnych ludzi, którzy aspirowali w Polsce do władzy dusz lub też do tej władzy zupełnie bezpośredniej. Z tej okazji wracam do bardzo dobrej książki Joanny Najfeld i Tomasza Terlikowskiego „Agata. Anatomia manipulacji”, wstrząsającego i gorszącego świadectwa zła, jakie miało miejsce w Polsce zupełnie niedawno. 

Dziś jednak zamierzam napisać na inny temat, który jednak książka Najfeld i Terlikowskiego prowokuje. Mam na myśli przekonanie, że aborcja – jako tzw. świadczenie medyczne – cokolwiek rozwiązuje. Czy aborcja coś leczy? Czy sprawia, że kobieta przestaje być matką, mężczyzna ojcem? Czy przynosi po prostu ulgę, że nie będzie trzeba poświęcić życia na wychowanie dziecka? Czy daje poczucie, że „problem” był, a po „zabiegu” jest tak, jakby go nigdy nie było? Właściwie wszystko wskazuje, że na każde z tych pytań możemy odpowiedzieć „nie”. Cały język okołoaborcyjny utkany jest z tzw. tabuizacji, czyli słów mających na celu przesłonięcie grozy mordu prenatalnego. Zabieg, świadczenie medyczne, rozwiązanie problemu, płód, zlepek komórek itd. 

Dziecko Agaty 17 czerwca 2008 roku miało 12 tygodni, 10 centymetrów wzrostu, bijące serce, ruszało już palcami, miało sprawne jelita i nerki, a także ostatecznie uformowany w swojej strukturze mózg. Na tym etapie dziecko zaczyna ćwiczyć ssanie, reaguje już na ruch swojej mamy. Z pewnością nie jest to zlepek komórek. Taka istota odczuwa ból i strach. Jednocześnie oznacza to, że nie możemy arbitralnie wyznaczyć momentu, kiedy płód zaczyna być człowiekiem, ponieważ nie ma żadnej nieciągłości rozwojowej, która by nam na to pozwalała. Człowiek jest osobą od samego początku swojego istnienia. I to jest jedna z najbardziej tabuizowanych prawd o aborcji – matka musi pozwolić zabić swoje dziecko, a potem jego martwe ciało po prostu urodzić. Może nie chcieć na nie patrzeć, ale wie, że ono jest i że rozpoznałaby w tym człowieku swoje potomstwo. Drugą tabuizowaną rzeczywistością jest istnienie syndromu poaborcyjnego. Nieraz przy pomocy rozmaitych ekspertów próbuje się przekonywać, że syndrom jest „katolickim wymysłem”. 

Tymczasem syndrom poaborcyjny jako zespół zjawisk obserwowalnych u kobiet, które popełniły aborcję, badano już ponad trzydzieści lat temu. Według badań przeprowadzonych na Uniwersytecie w Minnesocie w roku 1985, 100 proc. badanych kobiet doświadczało smutku i poczucia straty po zabiciu dziecka, 92 proc. miało poczucie winy, 85 proc. zaskoczyła intensywność negatywnych emocji związanych z przebytą aborcją, 81 proc. czuło się skrzywdzone, 81 proc. myślało wciąż o zabitym dziecku, 73 proc. cierpiało na depresję, 73 proc. czuło się nieswojo w obecności dzieci, 69 proc. czuło niechęć do współżycia seksualnego, 65 proc. miało tendencje samobójcze, 61 proc. zaczęło nadużywać alkoholu, 23 proc. podjęło próby samobójcze. Jak pisali Najfeld i Terlikowski badania te potwierdziły się także „w Japonii, gdzie aborcja jest religijnie i kulturowo całkowicie akceptowalna, i gdzie istnieją nawet specjalne cmentarze dla zamordowanych dzieci”. W Japonii „poczucie winy jest dokładnie takie samo, jak w krajach europejskich” – czytamy na kartach książki „Agata. Anatomia manipulacji”.

 W narracji lobby aborcyjnego mord prenatalny ma kojarzyć się z ulgą, z prawem kobiety, z wyrazem jej siły, gdy tymczasem jest raną ciążącą na całym jej życiu, raną, która popycha ku rozpaczy, ku desperackiej walce o to, by zabijanie dzieci stało się legalne, by „wszyscy” uznali, że to normalna sprawa. Rana ta jest tak wielka, że domaga się równie wielkiego społecznego kłamstwa, usprawiedliwienia.

Czy kłamstwo może jednak usprawiedliwić? „Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie – mówi Pan” (Iz 49,15).

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor