Kultura 25 lip 00:11 | Redaktor
Raj surrealisty. Obrazy Janusza Andrzeja Bałdygi

Janusz Andrzej Bałdyga „Dla René”, 2022 /fot. Hanna Strychalska

Janusz Andrzej Bałdyga to malarz i poeta. Urodził się w 1946 roku w Bydgoszczy. Ukończył Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych im. Leona Wyczółkowskiego, a po studiach na Wydziale Malarstwa w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych wrócił do rodzinnego miasta i wraz z Michałem Kubiakiem oraz Ignacym Bullą założył Grupę Bydgoską – Galeria 1+X. W latach 2003–2007 pełnił obowiązki Plastyka Miejskiego.

 

    Janusz Bałdyga nawet nie próbuje stwarzać wrażenia, że na swoich obrazach przedstawia rzeczywistość realną. Wiemy od razu, że patrzymy na świat wykreowany, powzięty z marzeń, snów, wyobraźni, zainspirowany barwami i światłem Południa Europy: Francji, Włoch i Hiszpanii. Jest to również wyraz fascynacji malarstwem surrealistycznym, przedstawieniami Chirico i Dalego. Ale przede wszystkim, Magritte'a, na którego artysta wskazuję szczególnie, a więc nie tylko poprzez właściwe dla niego motywy, które zinterpretowane odnajdujemy na płótnach Bałdygi, ale też dedykując mu swoje prace – zupełnie jakby dialogował z „inną przestrzenią”. I podobnie, jak to się dzieje we wzorcowej wersji malarstwa, określanego jako nadrealizm, tak i na najlepszych obrazach Bałdygi rzeczywistość budują pejzaże, architektura, postacie i przedmioty, ukazane plastycznie i precyzyjnie, w czym odnajdujemy nawiązanie do techniki dawnych mistrzów, a niekiedy również inspiracje tematyką, kolorystyką i aurą ich płócien. Równocześnie odczuwamy, że malarz cały czas, z upodobaniem, prowadzi wizualną grę z widzem. 
    Większość obrazów niesie skojarzenia z renesansowym malarstwem Wenecjan. Stojąc przed płótnem, wchłaniamy więc rozświetlony błękit nieba, zyskujemy zadziwiający wgląd pod powierzchnię monumentalnej fali, jej gęstą i chłodną zielonkawość, odczuwamy zmysłowość i plastyczność fragmentarycznych kobiecych aktów, w których pobrzmiewa echo Tycjanowskiej Wenus, do której mistrz wracał wielokrotnie. Osobną wartość malarską i znaczeniową, na obrazach Bałdygi, ma intensywna czerwień: teatralnej, aksamitnej kotary, szaty przewiązanej swobodnie, na „wzór” antyczny, albo tkaniny, która stanowi obicie mównicy, skierowanej ku morzu i pozbawionej prelegenta. Czerwień nasycona słońcem lub nieco schłodzona, przypominająca wytrawne, czerwone wino. Łącząca różne przedstawienia i budująca wspólny obszar, wezbrany intensywnością uczuć i stanów. To miłość, samotność, cierpienie i tragizm ludzkiego losu oraz kreacyjna siła sztuki. 
    Spojrzeniem w stronę Północy, ku inspiracjom niemieckim, niderlandzkim, a przed wszystkim w stronę malarstwa Holendrów i obrazów marynistycznych, jest płótno z motywem żaglowca, który okazuje się głazem, osiadłym na kamiennej pustyni, pomiędzy innymi, które są mu podobne.  Ten malarski kadr koresponduje z tym, ukazującym postać Ikara „uskrzydlonego” białymi masztami – a więc na podobieństwo wspomnianego żaglowca – który patrzy na przestrzeń morza i wydaje się być gotowy do lotu. Jakby spełniał pragnienie podróży „uziemionych” i kamieniejących w czasie i przemijaniu statków, widocznych na sąsiednim obrazie. 
    Janusz Bałdyga wprowadza do twórczości teatralizację, narrację oraz bogatą  symbolikę, przez co wpisuje swoje malarstwo w nurt tradycji. Ekspozycję jego  płócien, połączoną tematami i motywami, zobaczyć można jako przedstawienie sceniczne, składające się z kilkunastu scen, luźno zespolonych dramaturgicznie – a przed prezentacją każdej z nich, idzie w górę czerwona kurtyna.
    Już po chwili dostrzegamy zazwyczaj statyczną i jasną kompozycję, z dominującymi elementami, często dopełnionymi o kilka niewielkich, a ciekawych  szczegółów. Wśród nich powraca motyw zapalonej świecy, białych piórek, niesionych wiatrem, a także delikatnych drabinek, które nigdy nie dosięgają nieba, ani „zacumowanego na mieliźnie” statku o wydętych wiatrem żaglach – który bywa też wyspą i zamkiem – ani żadnej rzeczy, która w tym obrazowym świecie jest najważniejsza. 
    Czy tak właśnie jest z człowiekiem, że przede wszystkim pragnie, tęskni i dąży, ale najczęściej nie osiąga w pełni tego, na czym mu zależy? Czy zawsze naszemu życiu musi towarzyszyć niespełnienie?


„Zamek na Piasku, 2018 /fot. Dariusz Gackowski

    Interesujący jest obraz z motywem studni na pustyni – archetypiczny. Kompozycyjnie prosty, wręcz czysty, dobrze różnicujący materię poszczególnych elementów: nieba, którego łagodny błękit wyłania się zza sztywnej i rozdartej karty, zasłaniającej widzowi zasugerowane pejzażowe tło, oraz pustyni,  jasnego i rozgrzanego piasku. Zastanawia, rozpostarty nad studnią niebieski baldachim i drapieżny, silny ptak, podobny do młodego sokoła, który przysiadł w narożniku konstrukcji. Co oznacza ta sytuacja? Co jest przed nami zakryte? W jakiej to niewiedzy i zamknięciu żyjemy? Czy ptak, który przebił się przez kartonową przesłonę do wnętrza tej sceny, może być symbolem odwagi i wolności? Warto też zwrócić uwagę, że w przypadku zaledwie kilkuelementowych kompozycji, jak ta, autor wyraźnie wzmacnia symboliczny przekaz pracy.
    Równie tajemniczy i ascetyczny jest obraz, którego przestrzeń została prawie  wypełniona przez czerwoną kurtynę. Zapadła i zamknęła kadr, jak na żadnym innym malarskim przedstawieniu. Nie do końca wiadomo, która to jej „strona”. Czy ta, od strony sceny i widowni, a więc oficjalna? A może przeciwnie, patrzymy na kurtynę od strony teatralnej kulisy i widzimy to, czego nikt nie widzi? A na pierwszym planie, „u stóp”  królewskiej czerwieni, gdzie teatralne deski porosła soczyście zielona trawa  – stoi trumna, a obok niej zapalone świece. Trzeba przyznać, że jest to trumna elegancka i... otwarta. Na jej odchylonym wieku odbija się błękit nieba, z jasnymi obłokami. Trumna jest pusta. Czy to sugestia, że została ona opuszczona? Nie wiadomo jakie intencje i przekonania towarzyszą tej pracy, ale jest ona bliska wizji pustego grobu.
    Ten motyw odnajdujemy też gdzie indziej. Oto kamienny i głęboki grobowiec, pozbawiony zamykającej go płyciny, a więc otwarty na otaczającą przestrzeń, umiejscowiony pośrodku wewnętrznego i pustego dziedzińca, który przypomina patio. Pomiędzy jego arkadami prześwituje spokojna toń morza, złotawy wschód i barwny zachód słońca. W każdej arkadzie, inny fragment rzeczywistości. W środkowej, odwrócony od widza i spoglądający w dal, samotny mężczyzna. Wokół cisza. Doskonałe kształty i proporcje lekkiej, jasnej, „pudełkowej” architektury owiewa łagodny wiatr od morza. Czy nie jest to wyobrażenie raju, którego Januszowi Bałdydze mogliby pozazdrościć wszyscy trzej, wspomniani już i w „zaszyfrowany” sposób obecni w tym obrazie, surrealiści?


„Przemijanie”, 1973 /fot. Hanna Strychalska

    Malarz reaguje też na tragiczne wydarzenia, które dzieją się obecnie.  Oczywiście, czyni to w sobie właściwym stylu, dojrzałym, literackim i pomysłowym,  Oto, przez scenę, z napływającą przestrzenią nieba, która teraz stała się „teatrem wojny” z odsłoniętą kurtyną, przelatują czerwone pociski nad czerwoną i wypaloną ziemią. Nigdzie śladów życia. Tylko na proscenium – jedno jajko wśród zielonej trawy, ukryte w budce suflera.
    Na innym płótnie, to z dorodnego, monumentalnego jaja – a nie głowy Meduzy, jak nam mówi grecka mitologia – wyskakuje Pegaz, który wraz z Meduzą „opisuje” tematykę twórcy i sztuki, w tradycji europejskiej.
    W malarską rzeczywistość Janusza Bałdygi, w przeszłość i teraźniejszość, wnika łagodnie i powściągliwie cierpienie, przemijanie, śmierć. I pewnie dlatego, kamienny pomnik „hiszpańskiego” byka krwawi. Ale mimo to trwa, jak wszystko z czym może się nam kojarzyć, czyli chociażby z dziełami Goi i Picassa. Podobnie „odczytać” możemy półnagą Wenus, która zasłania twarzą białą materią – jak to czynił sam Magritte i bohaterowie jego prac, a ku czemu wewnętrznie skłania się także Bałdyga. Jest okrutnie okaleczona. A jednak stoi przed nami, okryta czerwienią, której nie można pominąć spojrzeniem, ani refleksją. I zostaje rozpoznana, jako nieprzemijający symbol sztuki i piękna. Choć daleka jest od wcześniejszych wzorców, bo stworzona „na miarę” skomplikowanej i poranionej współczesności. Tę Wenus, wiąże z przeszłością muszla, co przywodzi na myśl „Narodziny Wenus”, najsłynniejszy obraz Botticellego. Muszla kołysze w sobie białą perłę, która posiada wiele znaczeń. Tutaj najważniejsze jest przypomnienie, że małża wytwarza perłę zmagając się z zagrożeniem życia.
    „Prawdziwa sztuka jest wieczna” – zdaje się mówić artysta. „To tylko my przepływamy, wraz z całym swoim światem.” 
    Możemy dalej snuć tę opowieść, aż do bliskiej nam nowoczesności. Wygląda na to, że malarz wprost nas do tego zachęca. Bez trudu więc, motyw czerwonych, monumentalnych schodów, jak z teatralnej i filmowej rewii Ziegfelda, kojarzymy z przebojem zespołu Led Zeppelin, ”Schody do nieba”. Bałdyga tak udanie wpisał je w perspektywę „ku nieskończoności”, że wręcz zyskujemy pewność, że doskonale zna tę rockowa balladę, rozpoznawalną już po pierwszych gitarowych riffach.
    A ta kobieta, zajmująca się toaletą, której wyposażenie łazienki rozstawione jest w scenograficznej przestrzeni lasu? Świadomie „wymijając” skojarzenia z polskimi twórcami, od razu – bezpośrednio z pociągu – możemy wbiec do tego lasu, w ślad za bohaterem filmu „Miasto kobiet”, Felliniego, gdzie ukryty był ich świat. A wcześniej, kątem oka, bez większego zdziwienia spostrzec zawieszony na drzewie pisuar, znany jako dadaistyczny przedmiot sztuki, według Duchampa.


„Skrzypce”, 1967 /fot. Hanna Strychalska

    To ciekawe, zobaczyć w „myślowym i czasowym skrócie”, jakby w poetyckiej syntezie, drogę jaką przebył Janusz Bałdyga. Taką niezwykłą możliwość stworzyła ekspozycja z okazji Jubileuszu 50. lecia twórczości artysty, która odbyła się w Galerii Wspólnej i była równocześnie 100. prezentacją w tym miejscu, (Janusz Andrzej Bałdyga – wystawa „W kręgu surrealizmu” – 100! Galerii Wspólnej, 23 lutego – 17 marca 2023). Najstarsze prace, pochodzące z lat 60., wykonane w technice tempery, albo oleju, inspirowane polskim koloryzmem, a szczególnie płótnami Cybisa, ukazywały weduty Bydgoszczy i martwe natury. Obrazy subtelnie zharmonizowane kolorystycznie; w odcieniach brązów, dopełnione o tony łososiowe i róże, albo zaistniałe w soczystych i ciepłych zieleniach, połączonych z szafirami i oliwkami, rozmalowane i fakturalne, i jeszcze inne, na których tradycyjna kolorystyka przeniknięta była gamą szarości. Przegląd przez kolejne dekady – tu przypomniane – które wypełnione zostały obrazami narracyjnymi i symbolicznymi, wykonanymi w technice olejnej, zamykała praca z 2023 roku.


Hanna Strychalska

30 czerwca 2023

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor